Patrząc jakie u nas jest powszechne wyobrażenie Arabów, Zjednoczone Emiraty i Oman zdecydowanie są „wyjątkiem potwierdzającym regułę”. Brudne, słabo rozwinięte, niewysokie budynki w niebezpiecznym kraju „ciapatych Arabusów” (to cytat z komentarzy na portalach informacyjnych, żeby nie było), gdzie można stracić głowę. Tyle że oba wspomniane kraje nijak nie pasują to stereotypów. Te oczywiście nie biorą się całkowicie z powietrza, a nie zawsze generalizowanie daje właściwe efekty. Z jednym możemy się zgodzić, zwłaszcza Zjednoczone Emiraty to coś naprawdę wyjątkowego, czego próżno szukać w innych miejscach naszej planety. To inny świat, taki, który nie do końca do nas przemawia, ale który dobrze jest zobaczyć i ocenić samodzielnie. A na zakupach naprawdę można stracić głowę (i linię kredytową)
Spis treści
Arabskie stereotypy a rzeczywistość
Bardziej niż religia, czy stereotypy, na tych miejscach (zarówno ZEA jak i Oman, choć ten trochę mniej) swoje piętno odcisnęła ropa i olbrzymie pieniądze, przy bardzo szybkim rozwoju. Wystarczy pójść do Muzeum Dubajskiego (lub wioski dziedzictwa w Abu Zabi), by przekonać się jak w latach 50. czy 60. poprzedniego stulecia wyglądały te tereny. Zacofane, biedne, znajdujące się gdzieś na samym końcu świata (to pasuje do stereotypów). Z drugiej strony, warto pamiętać, że w pobliskiej Arabii Saudyjskiej, aż do 1962 roku istniało niewolnictwo. Te dwa aspekty wbrew pozorom są ze sobą bardzo związane i bardzo dobrze ukazują dzisiejsze Emiraty (mniej Oman). Emiraty wyrosły, może nie na niewolnictwie klasycznym, ale bardziej cywilizowanej formie, pracowników głównie z Pakistanu, Indii i wschodniej Azji, którzy tu robią wszystko. Podział między Arabów i ich podwładnych jest bardzo zauważalny, zwłaszcza gdy nadarza się okazja, by zobaczyć relację podwładny i pracodawca.
Stereotypy oczywiście nie biorą się znikąd, ale tu naprawdę są bardzo odległe od rzeczywistości. Emiraty zaś to z pewnością jeden z najdziwniejszych krajów, jakie można zobaczyć. Choćby dlatego, że zwiedza się tu głównie hotele i centra handlowe, w mniejszym stopniu inne rzeczy. Choć normalnie nie bylibyśmy zachwyceni, tu nieraz zbieramy szczęki z podłogi, by chwilę później zastanowić się, cośmy właściwie widzieli. Oman pod tym względem jest normalniejszy. W obu przypadkach to miejsca naprawdę bezpieczne. W Dubaju podobno przestępczość drobna nie istnieje. Chciałoby się takie standardy zaszczepić w krajach Zachodu. Oman zaś to Bliski Wschód jaki znamy i lubimy, więc od razu poczuliśmy się tu jak w domu.
Podróż do Emiratów i Oman zaczęliśmy w Warszawie, lecąc przez Zurych, który obejrzeliśmy sobie nocą i porankiem. Liczyliśmy na śnieg, w końcu to styczeń, ale niestety, nie było. Zupełnie jak u nas. Lecieliśmy Swissem w obie strony.
Stolica Emiratów
Do Emiratów dotarliśmy w nocy. Dokładniej do Dubaju, ale pomijając nocleg, zostawiliśmy sobie to miasto na sam koniec. Rano wzięliśmy samochód i pojechaliśmy do Abu Zabi (lub Abu Dhabi jak się wygodniej mówi, zwłaszcza po angielsku). Mieliśmy wykupioną wejściówkę do szpitala dla sokołów. Pierwsza z emirackich atrakcji i od razu zaczynamy się zastanawiać, w jakim świecie wylądowaliśmy. Zwłaszcza, gdy jest mowa o sokołach kosztujących po pół miliona złotych.
Abu Dhabi zaskoczyło nas zarówno okolicami hotelu Emirate Palace, jak i przede wszystkim meczetem szejka Zeyda. Wiedzieliśmy, patrząc na zdjęcia, że nam się spodoba. Jest przecudowny, taki bajkowy i wciągający. Spędziliśmy tam więcej czasu niż planowaliśmy.
Dzień na pustyni
Kolejny dzień w całości poświęciliśmy na pustynię Liwa. Chcieliśmy znaleźć miejsca, w których kręcono „Przebudzenie Mocy”. Zakładamy, że w pewien sposób do nich dotarliśmy. W każdym razie cały dzień jazdy z wieloma krótkimi przystankami.
Wieczorem zajechaliśmy do Al-Ajn. Mieliśmy nocleg blisko targu ze zwierzętami. To ostatnie targowisko, gdzie normalnie sprzedaje się wielbłądy, stąd też nazwa popularna tego miejsca – targ wielbłądów. Obecnie coraz bardziej robi się z tego atrakcja turystyczna, ale nie w godzinach rannych. Wtedy, gdy wszyscy się dopiero rozkładają, można to spokojnie obejrzeć. Później zaś pojechaliśmy do centrum zobaczyć oazę i forty, a następnie przejazd do Omanu, w kierunku Maskatu.
Wjazd do Omanu
Przekraczanie granicy trudne może jest, to bardziej formalność. Przede wszystkim trzeba to zgłosić w wypożyczalni jeszcze przed przylotem, tak by przygotowali dokumenty, czyli zezwolenia i ubezpieczenia. Normalnie w Emiratach nie potrzebujemy, a przez to często też nie dostajemy, dowodu rejestracyjnego, bo wystarcza kopia. Jak się wjeżdża do Omanu, konieczny jest oryginał. Wjazd do Omanu wiąże się z różnymi kontrolami dokumentów, to trochę trwa. Problemem okazał się Google Maps i GPS na nim bazujący, który nie działa w Omanie.
Tym razem nie było wielu przystanków na trasie, więc popołudnie to już zwiedzanie stolicy Omanu, przede wszystkim muzeum, suk, nadbrzeże i meczet z zewnątrz nocą.
Meczet sułtana można oglądać tylko w określonych porannych godzinach, więc spróbowaliśmy i się udało. Nie jest tak bajkowy jak ten w Abu Zabi, ale też interesujący. No i to nie są sunnici tylko ibadyci (rodzaj charydżyzmu).
Omańskie wybrzeże
Po meczecie mieliśmy raczej dzień przyrodniczy. Pojechaliśmy nad Zatokę Omańską, by spróbować pooglądać delfiny. Rejs przypomina trochę afrykańskie safari, co nam się podobało.
Dalej jechaliśmy wzdłuż wybrzeża do Ras Al Jinz czyli żółwiej plaży, mijając mniejsze atrakcje po drodze. Oprócz Sur było tam kilka mniejszych postojów (jak Yiti).
Raz Al Jinz natomiast to jeden z najważniejszych punktów wyjazdu. W sumie może nawet kulminacyjny. Pomimo faktu, że to nie był sezon, w którym żółwie się lęgną, a na dodatek w poprzednich dniach było z żółwiami na plaży ciężko, nam się udało. W dodatku za pierwszym razem (za drugim nie). Mieliśmy dwie wizyty: jedną jak już się ściemniło, tam udało się zobaczyć żółwice składające jaja (na plaży było ich sześć w sumie), a także małego żółwiczka. Poranny spacer skończył się zaś oglądaniem wschodu słońca na plaży. To robi wrażenie.
Powrót na pustynię
Kolejny punkt, znów ciekawy, bardzo się nam podobał. Wadi Bani Khalid, czyli skałki, wąwóz i stosunkowo krótki spacer. Najgorzej było trafić na miejsce, ale ponieważ po Omanie jeździ wiele wycieczek, gdy zobaczyliśmy samochód, w którym przewodnik obwoził turystów, wystarczyło go śledzić.
Stamtąd kolejny nocleg, tym razem na pustyni. Czyli Wahiba Sands, z możliwością samodzielnego pochodzenia po wydmach. Na to czekaliśmy. Cisza, spokój, nikt nie przeszkadza, a wieczorem można obserwować gwiazdy.
Wielki Kanion Omanu
Kolejny dzień zaczęliśmy od fortu Bahla. Zabytek UNESCO, choć bardzo ciekawe jest, jak on się znalazł i utrzymał na tej liście. Zwłaszcza, że nie spełnia do końca wymogów formalnych. Raczej odnosi się wrażenie, że bogaty Oman potrafi przekonać UNESCO, by to miejsce utrzymać na rzeczonej liście. Choć organizacja ta ma też swoje granice wytrzymałości. Inne miejsce, rezerwat oryksów, który w Omanie został mocno zaniedbany, wykreślono. Tu przynajmniej próbowano coś zrobić.
Bahla to odskocznia do wyprawy na Jabal Shams i do wielkiego kanionu Omanu. To kolejne miejsc w Omanie, gdzie mamy opad szczęki i wrażenie wow. Kanion oglądaliśmy częściowo z dołu, później już z góry. Droga miejscami ciężka, ale do przejechania, za to samochód trzeba były wymyć. W wypożyczalni zabronili nam offroadów. Już dojeżdżając do Wahiba Sands pewnie złamaliśmy tę zasadę. Tu zaś formalnie droga jest, miejscami to sam ubity piach, ale na Googlach jest. Samochód był tak brudny, że pewnie byłaby kara, gdyby go zobaczyli, więc jeszcze w Omanie go wymyliśmy. Szczęśliwie dla nas, nikt się nie zorientował i nie obarczono nas żadną karą.
Omański targ w Nizwie
Pod wieczór wróciliśmy do Nizwy. Przejeżdżaliśmy przez nią wcześniej, ale bez zatrzymywania się. Miasto to jest dość niepozorne, owszem jest fort, jest suk, ale wieczorem byliśmy całością bardzo zawiedzeni. Następnego dnia z samego rana, a był to piątek, pojechaliśmy jeszcze raz na suk. Doskonale wiedzieliśmy, że tego dnia odbywa się tam słynny targ kóz i czego by nie mówić, jest to niesamowite wydarzenie. Bardzo prawdziwe, jeszcze nie turystyczne, no i cały suk żył.
Powrót do Emiratów
To była nasza ostatnia atrakcja w Omanie. Czas powrócić do Emiratów. Znów czekał nas przejazd przez granicę i na dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się ponownie w Al-Ain. Tym razem chcieliśmy zobaczyć jedną atrakcję, mianowicie ogród zoologiczny, który słynnie z rozmnażania oryksa arabskiego, przywracanego naturze. Zresztą to także ośrodek hodowlany innych gatunków, jak oryks szablorogi (występujący np. w Tunezji). Trochę obawialiśmy się tego ośrodka (pamiętamy jak wyglądało np. zoo w Shanghaju), ale tu nas bardzo pozytywnie zaskoczyło.
Dubaj
Na koniec zaś został już tylko Dubaj. Tu bardzo szybko wyleczyliśmy się z jeżdżenia samochodem po mieście: raz szukanie miejsc do parkowania, dwa: ślimaki i ruch, trzy: GPS nie dający rady. Efektywniejsze okazało się metro, transport lokalny, a nawet taksówki. Próbowaliśmy wpierw jeszcze zweryfikować kwestię wyścigów wielbłądów, ale niestety okazało się, że są dokładnie w tym samym czasie, kiedy mamy zarezerwowany (i opłacony) wjazd na Burj Kalifa.
Dubaj zaś to miasto dziwne, tu się zwiedza centra handlowe i hotele. Bogate, w sam raz na to, by zostawić interesujące wspomnienia na koniec. Jedno jest pewne, złoty suk w Maskacie podobał nam się o wiele bardziej, bo był mniej turystyczny, a bardziej nastawiony na sprzedaż lokalną.
Po Dubaju zaś nadszedł czas, by wracać do domu. Czekała nas jeszcze jedna nerwówka, czyli lotnisko. W Emiratach jest mnóstwo fotoradarów i ograniczeń, a taryfikator zaczyna się od 600 AED (czyli ok. 600 PLN). Choć staraliśmy się jechać zgodnie ze znakami, nigdy nie wiadomo, czy czegoś nie pominęliśmy. Tu było trochę emocji, jeden mandat… ale okazało się, że z został po poprzednim wypożyczającym ten samochód. Więc z lekkim sercem i ciężkim bagażem zostało czekać na samolot do domu.
Dodatkowe wpisy: O podróżowaniu po obu krajach. Informacje praktyczne o ZEA. Informacje praktyczne o Omanie.
Jeśli spodobał Ci się wpis polub nas na Facebooku.
Szlak omański | ||
Podsumowanie | – | |
Szlak emiracki | ||
Podsumowanie | – |