Balapitiya: fish SPA i rzeczne safari na Madu Ganga

Rzeczne safari na Madu Ganga

Na Sri Lance zaliczyliśmy zarówno klasyczne (Hurulu), jak i wioskowe safari (Sigirija). Do tego doszło jeszcze jedno, rzeczne, czyli rejs na rzece Madu Ganga w miejscowości Balapitiya. Rejs (albo jak to określają tutaj river safari) ten odbywa się blisko ujścia rzeki do oceanu, a także wpływa się na jezioro Maduganga oraz przepływa między namorzynami.

Ujście rzeki Madu Ganga, Balapitiya

Rejs po rezerwacie Madu Ganga obiecywał wiele. Park ten jest wpisany na listę Ramsar, a więc należy do obszarów wodnych i podmokłych o światowym znaczeniu, z mnóstwem ptaków. Przynajmniej w teorii. Niewyróżniająca się rzeka wpada do Oceanu Indyjskiego, wespół z morskimi falami tworząc estuarium. Jest to lejowate ujście rzeki, gdzie morskie fale nie pozwalają na akumulację osadów i powstanie delty. Tworzy się tutaj szczególny ekosystem nadmorskiego obszaru wodnego. Brzegi i płytkie wody przybrzeżne rzeki porastają gęste namorzyny, które tworzą malownicze jaskinie i pasaże.

Na rzece znajdują się liczne mniejsze i większe wysepki, zamieszkane i zagospodarowane przez miejscowych. Można zobaczyć, jak wygląda tradycyjny połów krewetek lub niewielkie hodowle ryb. Na jednej z wysp jest nawet świątynia buddyjska. Żyje tutaj ponad 300 gatunków kręgowców, szczególnie liczne miały być ptaki. W wodzie można wypatrzeć nawet krokodyle. Wszystko to tworzy całość o szczególnym znaczeniu biologicznym, ekologicznym i estetycznym, więc nie dziwi wpisanie ujścia rzeki Madu na listę Ramsar.

Balapitiya: rejs po rzece Madu

Oprócz ujścia rzeki Madu, mamy porównanie z kilkoma innymi obszarami z listy Ramsar, odbyliśmy także rejs po namorzynach (na Samoa). Lankijskie miejsce się bardzo od tych innych wyróżnia, niestety na minus. Przede wszystkim, liczne rejsy wycieczkowe (pamiętajmy – region turystyczny) odbywają się na łodziach z silnikami spalinowymi. Trudno się rozkoszować pięknem przyrody, gdy wszystko zagłusza warkot silnika, a podczas manewrów intensywnie czuć spaliny. Pilot gasił silnik wyłącznie na czas postoju na którejś z wysp. Skutek był taki, że zwierząt nie uświadczyliśmy niemal żadnych, nawet ptaki były nieliczne. Udało nam się wprawdzie zobaczyć krokodyla, ale ten zaraz zniknął pod wodą. Gdzieś też na gałęziach mignął waran. Pozytywne wrażenie robiły gęste namorzyny i plamy światła przedostającego się pomiędzy liśćmi.

Niestety, świadomość ekologiczna w Balapitiya jest niska, jak to zwykle bywa w krajach słabo rozwiniętych, ale jednak wpis na listę Ramsar chyba zobowiązuje do przestrzegania postanowień konwencji. Zostawia to poczucie zawodu. Zwyczajnie część turystyczna jest zlokalizowana w dość „nieszczęśliwym” miejscu, gdzie toczy się życie miejscowych i jest droga do Kolombo. Łatwo się zatrzymać. Do wyboru jest kilka firm organizujących safari i interes się kręci.

Zwierzęta w Madu Ganga

W teorii to teren idealny dla zwierząt. I faktycznie żyje tu mnóstwo małp, ptaków, i gadów, ale w części dużo trudniej dostępnej. Tam gdzie nie ma ludzi, a tym samym także wycieczek. My mogliśmy zaledwie liznąć trochę tutejszej fauny. Kormoran, waran i krokodyl, no i małpy. I właściwie to wszystko. Gdyby w ujściu rzeki Madu można byłoby pływać takimi tradycyjnymi łódkami lub czymkolwiek bez silnika spalinowego, o ile by ten obszar zyskał! A jeszcze lepiej, gdyby dodatkowo zwiedzało się teren mniej wykorzystywany przez rybaków.

Niestety, niska świadomość ekologiczna potrafi skutecznie zepsuć magię miejsca. Przemysłowo-turystyczna działalność odstrasza zwierzęta i zasmradza resztę spalinami. Problem polega też na tym, że spalinowe są przede wszystkim łodzie turystyczne, nastawione na zysk i przewożenie jak największej ilości turystów w krótkim czasie. To powoduje, że ginie podstawowy walor tego miejsca. W tym przypadku za wzór może uchodzić niemiecki Spreewald.

Cynamon cejloński

Skoro nie ma zbyt wielu zwierząt, to istotne są inne atrakcje. Na rzece Madu znajdują się rozliczne wysepki. Jedną z nich jest wyspa nazywana „cynamonową”, a to za sprawą niewielkiej plantacji cynamonu. Już w czasach starożytnych za najlepszy cynamon uważano ten pochodzący z zachodniego Cejlonu, zwłaszcza z regionów nadmorskich. I dziś cynamon cejloński jest tym „prawdziwym” cynamonem i Sri Lanka dostarcza 80-90% światowej produkcji tej przyprawy.

Częścią przyprawową rośliny jest suszona kora. Pozyskuje się ją dwa-trzy razy w roku podczas pory deszczowej. Korę obraną ze ściętych pędów poddaje się niedługiej fermentacji, następnie pozbawia się resztek łyka i suszy. Wtedy właśnie kora zwija się z obu stron – cecha oryginalnego cynamonu! – w ciasną rurkę. Piękny aromat ma nie tylko suszona kora, ale także świeże pędy i liście. Przyjemnie się je żuje.

Dlaczego wspominamy o „prawdziwym” cynamonie, jakby był jakiś nieprawdziwy? Brutalna prawda jest taka, że tylko cynamonowiec cejloński daje nam prawdziwą przyprawę. Jeśli chodzi o proszkowaną korę, większość dostępnej na rynku europejskim przyprawy jest wytwarzana właśnie z cynamonowca cejlońskiego (w Polsce niekoniecznie: wystarczy przejrzeć sklepowe półki). Sprawa inaczej przedstawia się, gdy kupujemy laski cynamonu: idealne jako aromatyczna dekoracja lub do gotowania, na przykład w winie.

W tym przypadku większość rolowanej kory, którą można kupić w Polsce, to tak naprawdę kasja, czyli cynamonowiec wonny. Jest on uprawiany głównie w Chinach i krajach Azji Południowo-Wschodniej. Jest tańszy od cynamonu cejlońskiego i chociaż ma podobny aromat, to jednak zawiera nieprzyjemną goryczkę. Tymczasem prawdziwy cynamon ma aromat rześki, często lekko cytrusowy. Oryginalna i podrobiona kora są banalnie proste do odróżnienia: kasja ma grubą korę, która po wyschnięciu tworzy co najwyżej pojedynczą rolkę. Jest niezwykle trudna do łamania, tłuczenia w moździerzu bądź ścierania. Nadaje się tylko do wygotowania. Cynamon cejloński zaś ma cienką korę, która zawija się w wielokrotne, ciasne rolki, wyglądem przypominające cygara. Łatwo się kruszy, wydzielając przy tym charakterystyczny aromat.

Balapitiya i fish SPA

Plantacja cynamonu to znów typowa pokazówka połączona ze sklepem. O ile to jest jeszcze ciekawe i przede wszystkim niezbyt nachalne, o tyle trochę mija się z celem tego, czego szukaliśmy na obszarze Ramsar. Na innych wysepkach są też świątynie oraz rybie spa. Fish spa w rzece to nie jest do końca to, czego się spodziewaliśmy po rzecznym safari, jednak bardzo dobrze obrazuje charakter Balapitiya i okolic. W jednym z czterech wydzielonych fragmentów faktycznie były małe rybki, które skubią stary naskórek, jednak w pozostałych ryby były większe, a skubanie przypominało podgryzanie. Ta atrakcja była wliczona w cenę, ale szybko ratowaliśmy stopy od wygłodniałych ryb.

Turystyczne oblicze Madu Gangi

Samo jezioro Maduganga, oprócz tego, że jest rezerwatem, utrzymuje też wielu ludzi, z połowów i nie tylko. Można tu znaleźć nawet bardzo specyficzne sklepy, czy bary. Stoi taki budyneczek na środku wody, można podpłynąć i coś kupić. I to faktycznie jest ciekawe ze względu na lokalną kulturę.

Chyba najpiękniejszy przyrodniczo fragment tej wycieczki to wpłynięcie między mangrowce. Przede wszystkim jest to bardzo klimatyczne, jest się naprawdę blisko tych drzew i widać tu różne kraby, małe rybki i inne żyjątka, które nie uciekły z powodu hałasu.

Ogólnie niestety, atrakcje lankijskiego wybrzeża wydawały się nam skomercjalizowane, masowe i niedbałe w porównaniu z tym, co do tej pory oferowała nam wyspa. Prawdopodobnie zepsuła je bliskość nadmorskich kurortów dla turystów. Dokładnie to samo dotyczy Madu Gangi. Miejsce ma bardzo duży potencjał, ale sposób wykorzystania robi z niego „tanią” atrakcję jakich wiele, a przede wszystkim niewiele wnoszącą. Jeśli ktoś szuka kontaktu z przyrodą, to nie jest to dobre miejsce.

Jeśli spodobał Ci się wpis polub nas na Facebooku.

Szlak lankijski
Madu Ganga
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły