Najbardziej wysunięte na północ miasto, którego stała populacja jest większa niż 1000 osób to Longyearbyen, znajdujący się na wyspie Spitsbergen w norweskim archipelagu Svalbard. Kiedyś było to miasto górnicze, dziś więcej tu naukowców oraz turystów, którzy przybywają coraz liczniej, by eksplorować Arktykę. Nic w tym dziwnego, skoro stąd jest bliżej do bieguna północnego niż do Oslo. A zwiedzanie tego zakątka świata robi się coraz bardziej popularne, przy czym Norwegowie doskonale rozumieją, na czym powinna polegać zrównoważona turystyka, a przyroda i atrakcje tutaj naprawdę robią duże wrażenie.
Spis treści
Spitsbergen, archipelag Svalbard
Do tej pory najbliżej koła podbiegunowego północnego byliśmy w norweskim mieście Tromsø, zwanym „wrotami Arktyki”. To stamtąd wyruszało wiele słynnych wypraw polarnych, które często przemierzały też Spitsbergen. To największa wyspa Svalbardu. Została odkryta w XII wieku przez Normanów, jednak wiedza o surowym białym lądzie nie wyszła poza północny krąg kulturowy. Ponowne odkrycie archipelagu, tym razem dla reszty Europy, miało miejsce w 1596 roku i dokonali go Holendrzy, między innymi Willem Barents (hol. Willem Barentsz). Wkrótce za nimi zaczęli przybywać licznie wielorybnicy, którzy przetrzebili tutejsze populacje tych morskich ssaków. Osady ludzkie rozwijały się głównie dzięki górnictwu. Za to w XIX i XX wieku Spitsbergen był wrotami do podboju bieguna.
Dla nas to coś więcej niż nietypowy cel podróży. Od połowy XX wieku Spitsbergen gości polskie wyprawy polarne, a w różnych zakątkach wyspy znajduje się pięć polskich stacji badawczych, zarówno sezonowych, jak i całorocznych. Największą i najważniejszą obecnie jest Polska Stacja Polarna Hornsund im. Stanisława Siedleckiego. Dla nas szczególnie bliską sercu jest mniejsza Baranówka, czyli Stacja Polarna im. Stanisława Baranowskiego, służąca jako baza wypraw Uniwersytetu Wrocławskiego.
Obszar autonomiczny
Status Svalbardu jest pewną geopolityczną ciekawostką. Reguluje go Traktat Spitsbergeński, podpisany w Paryżu w 1920 roku, będący tym samym jedynym wciąż obowiązującym z traktatów podpisanych krótko po zakończeniu I wojny światowej. Na jego mocy archipelag należy do Królestwa Norwegii, ale państwa-sygnatariusze (obecnie jest ich 42, Polska podpisała traktat w 1931 roku) mają równe prawa do korzystania z zasobów wysp oraz prowadzenia badań na jego obszarze. Z zasobów, jakim jest węgiel kamienny, korzysta jedynie Norwegia (obecnie działa już tylko jedna kopalnia, planuje się ją zamknąć w najbliższych latach) oraz Rosja (Arktikugol).
Dla zwykłych ludzi neutralny status wyspy ma wymiar bardzo praktyczny: można tutaj przyjechać i się osiedlić oraz podjąć pracę bez zbędnych formalności, bez wiz, pozwoleń. Są tylko dwa warunki: trzeba zapewnić sobie utrzymanie i trzeba być dobrego zdrowia. Nie istnieją żadne udogodnienia socjalne, a miejscowa służba zdrowia jest podstawowa. Na Spitsbergenie rozwinęła się lokalna społeczność z prawem głosu dotyczącym wyspy, jednak w ostatnim czasie rząd Norwegii postanowił zabrać prawo głosu nie-obywatelom Norwegii, co wywołało oczywiście niezadowolenie mieszkańców, z których 16% nie ma obywatelstwa norweskiego. Wielu pochodzi z innych krajów. Jako ciekawostkę można dodać, że jedną z liczniejszych grup etnicznych w Longyearbyen są Tajowie.
Miasto na Północy
Wróćmy jednak do Longyearbyen, które znajduje się na wysokości północnej – 78°12′, i innych najbardziej wysuniętych miast, baz czy osad na północ. Kilka z nich dziś nie jest już używane, więc obecnie najbardziej na północy znajduje się baza naukowa i wojskowa w kanadyjskim Alert. Latem przebywa tam nawet ponad 100 osób (zimą liczba jest o połowę mniejsza). Bazy wojskowe, meteorologiczne i naukowe dalej na północ mają też Duńczycy (na Grenlandii) czy Rosjanie, w obu przypadkach nie ma tam stałych mieszkańców. Technicznie rzecz biorąc trwałe osady, gdzie mieszkają ludzie, znajdujące się dalej na północ niż stolica Svalbardu to również Ny-Ålesund (latem tam mieszka nawet 200 osób, zimą grubo poniżej stu), czy Pyramiden (kilka – kilkanaście osób), oba na Spitsbergenie. Tu właśnie Longyearbyen się bardzo wyróżnia, nie ma bowiem innego w pełni funkcjonującego przez cały rok miasta, które byłoby równie daleko wysunięte na północ. Zimą mieszka tu na stałe zdecydowanie ponad 100, a nawet 1000 osób, populacja liczy bowiem około 2400 mieszkańców. Po drugiej stronie globu nie ma również nic tak daleko wysuniętego na południe. Chilijskie Puerto Williams ma wysokość 54°56′S, a argentyńska Ushuaia 54°48′S, co mniej więcej na naszej półkuli byłoby na wysokości Gdańska czy Wilna.
Za to jest tu kilka rekordów, jeśli chodzi o obiekty najbardziej wysunięte na północ. Jest kościół, jest też najdalej na północ położona stacja benzynowa (Circle K), browar (Svalbard Bryggeri), czy najbardziej północne kino. Zaś na samej wyspie mamy najbardziej na północ wysuniętą, stale zamieszkaną, otwartą ludzką osadę (Ny-Ålesund) (w Grenlandii czy w Kanadzie są osady-bazy), a nawet najbardziej na północ usytuowany pomnik Lenina (Pyramiden).
Historia Longyearbyen
Longyearbyen jest stolicą Svalbardu i najludniejszym miastem, czy raczej miasteczkiem. Z tą stolicą to warto dodać, że tego nie regulują traktaty, po prostu jest to największe miasto i stąd zarządza się tym terytorium, więc jest nią nieformalnie. Właściwa historia Longyearbyen zaczyna się wraz z odkryciem złóż węgla kamiennego pod koniec XIX wieku. Jako pierwszy wydobycia podjęła się firma Arcitic Coal Company of Boston, której właścicielem był John Munroe Longyear. Założył on osadę dla pracowników firmy, początkowo dla 25-ciu osób. W 1916 roku osada liczyła już około 100 mieszkańców, którymi byli zarówno górnicy, jak i ich rodziny. W tym samym roku firma wydobywcza z Norwegii, Store Norske Spitsbergen Kulkompani kupiła kopalnie i osiedle od pana Longyeara. Norwegowie nazwali bezimienną dotąd osadę Longyearbyen, co znaczy po prostu „miasto Longyeara”. I tak zostało. Polarnicy często nazywają je Longyear.
Choć wydawać by się mogło, że ten odległy ląd rozwijał się po swojemu i głównym problemem były tutaj warunki naturalne, to jednak dosięgła go II wojna światowa. O ile Norwegia się poddała, to norweski rząd na uchodźstwie odmówił, by tereny te znalazły się pod brytyjsko-rosyjską okupacją. Brytyjczycy i Kanadyjczycy pomogli ewakuować ludność, jednocześnie zniszczyli sporo infrastruktury górniczej, by nie wpadła w ręce Niemców. Niemcy nie byli świadomi tej operacji, zostali zaskoczeni. Potem postawili tu garnizon. Gdy Alianci kilka lat później zajęli się odbijaniem Europy, siły brytyjskie znów pojawiły się na Spitsbergenie. W efekcie Niemcy wysłali tu Kriegsmarine, dwa niszczyciele ostrzeliwały miasta. Po walkach w Longyearbyen ocalały zaledwie cztery budynki. Dopiero po wojnie na nowo miasto zostało zasiedlone.
Upadek górnictwa w Longyearbyen i otwarcie na turystykę
Jednakże do lat 90. były to bardziej tereny spółek górniczych, niż Norwegii. Co więcej, koronę jako walutę wprowadzono tu dopiero w 1993 roku, wcześniej działała tu lokalna waluta. Od tego czasu też zaczęło się „cywilizowanie” osady i rozpoczęła ekspansja turystyki. Natomiast zainteresowanie Norwegii nie wzięło się znikąd. Kryzys w latach 70. i spadające ceny węgla, sprawiły, że państwo musiało zainterweniować i właściwie wykupić udziały w firmie Store Norske, która odpowiadała za wydobycie. Po upadku żelaznej kurtyny zapotrzebowanie na tutejszy węgiel zmalało.
Życie w Longyearbyen
Ekstremalne środowisko, odcięcie od lądu czy wspomniane traktaty sprawiają, że życie na Svalbardzie toczy się inaczej, swoimi regułami i zasadami. Wiele z nich jest powszechnie znanych jako ciekawostki. Choćby nakaz chodzenia z bronią palną. Tak, wychodząc poza rogatki miasta, oznaczone trójkątem ostrzegawczym „Uwaga, niedźwiedź!” trzeba mieć ze sobą naładowaną broń palną i co ważne, umieć jej używać. Wyjście poza osadę bez broni jest zagrożone karą grzywny i co groźniejsze, atakiem niedźwiedzia polarnego. A te są duże, silne i zwykle głodne. Od razu wyjaśnimy – zabicie niedźwiedzia uruchamia całą urzędniczą procedurę, której nikt nie chce. Jednak wypchane miśki na wystawach sklepowych i w barach nie biorą się znikąd. Przepisy mówią, że niedźwiedzia można zabić, jeśli broni się ludzkiego życia. Ale już psa czy dobytku w ten sposób bronić nie można. Z bronią trzeba chodzić, ale nie wszędzie można ją wnosić. Dlatego w sklepach, jak u nas są czasem zamykane szafki na inne zakupy, tak w Longyearbyen są schowki na gnaty. Poruszając się po samym mieście broni nie trzeba nosić i właściwie nikogo z bronią nie widzieliśmy.
Alkohol w sklepie można kupić tylko z ważnym biletem lotniczym poza Norwegię. Musieliśmy okazać bilet lotniczy do Polski kupując piwo w puszce. W knajpach można się napić normalnie (i wybór jest spory). Żeby było śmieszniej, w lokalnym browarze nie można było kupić puszki piwa na wynos, jedynie kufel na miejscu. W dodatku sklep monopolowy jest czynny śmiesznie krótko, no i w mieście jest tylko jeden taki przybytek.
Zwyczaje w Longyearbyen
Wchodząc do wielu budynków należy ściągnąć buty. Niekoniecznie dotyczy to wszystkich sklepów czy barów, ale już nawet wejście do informacji turystycznej wymaga zdjęcia obuwia. Podobnie jest z kościołem, czy muzeami, a nawet browarem. Wynika to wprost z tego, że zimą nanosi się śnieg, a latem błoto. Więc w wielu miejscach są szafki na buty i chodzi się albo w skarpetkach, albo czasem są foliowe worki, które można założyć na obuwie. Wszyscy się tu do tego stosują. W naszym apartamencie było podobnie, szafka na buty znajdowała się tuż przy bramie wejściowej, ale po korytarzu już chodziło się bez butów.
Mówi się, że na Spitsbergenie jest zakaz umierania. To może nie do końca prawda. Umrzeć nikt nie może zabronić, ale pochować ciało, to już owszem. Dopuszczalny jest jedynie pochówek urnowy, tylko że na wyspie nie ma krematorium. Trzeba skremować zmarłego gdzieś indziej i przywieźć prochy, jeśli takie jest życzenie. Zakaz chowania ciał podyktowany jest tym, że gdy w latach 50. XX wieku dokonano ekshumacji ciał ofiar epidemii hiszpanki (nawet tu dotarła), odkryto że z powodu wiecznej zmarzliny nie dokonał się rozkład. Obawiano się, że ciała mogą zawierać żywego wirusa, więc zakazano dalszych pochówków.
Ekologia na Spitsbergenie
Ochrona przyrody jest tu naprawdę ważną kwestią, o której nie tylko się mówi, ale wiele rzeczy robi. Między innymi dlatego panuje tu zakaz posiadania kotów. Koty to inwazyjny gatunek drapieżny, więc dla ochrony lokalnej fauny, kotów posiadać nie wolno. I nie ma to tamto, że kotek nie gryzie, a nawet z husu nie wychodzi. Psy można mieć, ale nie można ich puszczać samopas, więc najczęściej są one przypięte do bud albo sań. Przede wszystkim są to zwierzęta użytkowe. Zaś pomijając niedźwiedzie, nawet Longyearbyen to doskonałe miejsce do obserwowania dzikich zwierząt. Widzieliśmy tu (w mieście) śniegułę zwyczajną, renifery, lisa polarnego czy edredony. Co ciekawe, udało nam się zobaczyć endemiczny podgatunek pardwy górskiej. Svalbardzka pardwa górska (Lagopus muta, ang. rock ptarmigan), zamieszkuje Svalbard i Ziemię Franciszka Józefa, no i ma naprawdę doskonały kamuflaż.
Dzień polarny
Od 19 kwietnia do 24 sierpnia na Spitsbergenie trwa dzień polarny. Słońce nie chowa się pod horyzont i jest zwyczajnie jasno. Aby móc zażywać nocnego wypoczynku, same zasłony mogą nie być wystarczające, zwłaszcza że wpadające słońce będzie nagrzewać wnętrza, a w sypialni niekoniecznie jest to pożądane. Rozwiązanie jest proste – wyklejenie okna sypialni folią aluminiową. Tak było w wynajętym przez nas apartamencie. Warto dodać, że pory roku dzieli się tu na trzy główne. Polarne lato (od połowy maja do końca września), gdy topnieją śniegi i jest jasno, słoneczna zima (od marca do połowy maja), gdy wciąż jest sporo śniegu, ale już świeci słońce, oraz zima zorzy polarnej (od października do końca lutego). Wówczas jest ciemno, zimno, ale jest spora szansa na obserwację zorzy. Każdy z tych okresów to zupełnie inne przeżycie.
Kościół
Najbardziej wysunięta na północ świątynia to naprawdę parafia ewangelicko-augsburska Svalbardu. Kościół jest otwarty 24/7, można przyjść i się ogrzać kawą/herbatą. Służy różnym wyznaniom chrześcijańskim (i nie tylko), a także po prostu jako miejsce spotkań lokalnej społeczności. Prawdę mówiąc, część z ołtarzem zajmuje tu niewielki fragment całości, więcej jest foteli i stolików, miejsc gdzie można wypocząć. Pierwszy kościół wybudowano w 1921 roku, jednak spłonął w wyniku niemieckich bombardowań podczas II wojny światowej. Obecna świątynia pochodzi z 1958 roku (konsekracja) i wpisana jest jako zabytek. Nieopodal znajduje się niewielki cmentarz.
Muzea
W Longyearbyen są dwa muzea: pierwsze to North Pole Expedition Museum, utworzone przez pasjonatów wypraw na biegun północny. Na dwóch piętrach znajdzie się tutaj ogrom informacji o złotej epoce wypraw na oba bieguny, a także katastrofach i bohaterskich akcjach ratunkowych. Sporo tu jest przedruków z wycinków gazet, zdjęć i opisów. Mniej eksponatów.
Drugie muzeum w Longyearbyen, a może właściwie pierwsze, bo jakby ważniejsze, to Svalbard Museum. Jest tutaj zgromadzony ogrom wiedzy o archipelagu, jego florze, faunie, historii odkryć geograficznych, epoce połowów wielorybów i polowań na lisy, historii wydobycia węgla i zakładania osad na Svalbardzie, wreszcie o rozwoju specyficznej społeczności i lokalnej demokracji. Zdecydowanie warte odwiedzenia, ale uwaga – muzeum bardzo „norweskie”, czyli pełne wypchanych zwierząt jako eksponatów i foczych skór w części wypoczynkowej/czytelni. Jest ono częścią kompleksu uniwersyteckiego. W Longyearbyen normalnie działa nauczanie, jest też akademik.
Skarbiec nasion
Tha Vault – czyli Svalbard Global Seed Vault to inicjatywa, która ma na celu ochronę bioróżnorodności roślin jadalnych. Jednym słowem jest to bank nasion. Obecny budynek powstał w 2008 roku w zboczu wzgórza powyżej lotniska Longyearbyen. Przechowuje się tutaj próbki genetyczne i/lub nasiona ponad 1/3 wszystkich rodzajów jadalnych roślin, w tym z obszarów objętych konfliktami zbrojnymi. Także Polska ma tutaj swój depozyt. Dlaczego Spitsbergen? Jest to miejsce dość odległe od ewentualnych wojen, o niskiej aktywności tektonicznej, nie zdarzają się tutaj katastrofy naturalne. W razie stopnienia lodowców, The Vault znajdzie się powyżej poziomu morza. W przypadku ocieplenia klimatu, potrzeba będzie około 200 lat, by korytarze wydrążone w piaskowcu, poniżej wiecznej zmarzliny, osiągnęły temperaturę 0 stopni w skali Celsjusza. Zbocze góry uchroni zawartość przed falą uderzeniową i promieniowaniem. Brak konieczności stałego personelu minimalizuje ryzyko dostania się infekcji (jak COVID-19), a także sabotażu lub po prostu błędu. The Vault nie jest dostępny dla zwiedzających. Oby nigdy nie trzeba było ratować się zawartością Banku Nasion.
Transport na Spitsbergenie
Dróg na Spitsbergenie można nie ma wiele, a po delikatnej tundrowej roślinności nie wolno jeździć, za to gdy jest śnieg (a jest większą część roku) – można jeździć po śniegu. Przez to skutery śnieżne stoją pod każdym domem i blokiem. Oczywiście poza znak z niedźwiedziem trzeba zabierać ze sobą broń i poruszać się należy po wytyczonych drogach ze względu na niebezpieczeństwo wpadnięcia w szczelinę lodową. Alternatywą wobec skuterów są psie zaprzęgi, ale do nich wrócimy.
W Longyaerbyen jest także trochę dróg i samochodów. Transport zbiorowy działa z lotniska, portu i łączy z kilkoma innymi różnymi punktami. Poza uniwersytetem jest tu też normalna szkoła, placówka medyczna, czy dom kultury. W centrum znajduje się sporo sklepów, jeden z alkoholem, jeden duży market i kilka z pamiątkami oraz co jeszcze ważniejsze, ubraniami i sprzętami potrzebnymi w tej części świata. Podobnie jak to ma miejsce choćby w Nepalu, nie trzeba się szykować na wyprawę, jeśli ma się zasobny portfel. Wszystko, co potrzebne można kupić tutaj. Tu dochodzi jeszcze jedna ciekawostka: ceny czasem mogą być niższe niż w kontynentalnej Norwegii. Wynika to z zupełnie innych podatków (lub ich braku), więc jeśli marża transportowa nie jest duża, okazuje się, że ceny niektórych drogich towarów są tu niższe niż w głębi kraju (i to zauważalnie). Ale nie zawsze tak to działa. W ścisłym centrum jest też kilka hoteli i barów, czy restauracji oraz wspomniane centrum dla odwiedzających. W porcie natomiast mieści się słynny browar.
Warto zwrócić uwagę na tutejszą architekturę. Część budowli, zwłaszcza tych znajdujących się na wzniesieniach, dotyka normalnie ziemi. Ale sporo budynków jest też podniesionych, na palach. Dodatkowo ziemia bywa tutaj zmrożona, więc trudno budować tu normalne fundamenty. Do tego dochodzą roztopy, więc ogólnie wygląda to ciekawie.
Zwiedzanie Spitsbergenu
Turystyka na Spitsbergenie jest bardzo dobrze zorganizowana. Po pierwsze jest zrównoważona. Ludzi przybywa coraz więcej, ale pomimo rozrostu infrastruktury nie ma się wrażenia, że coś się tutaj traci. Pomaga surowy klimat, który wraz z dość wysokimi cenami raczej ogranicza przypadkowych turystów. Ci, którzy tu przybywają, najczęściej wiedzą, czego tu szukają, czyli przede wszystkim wspaniałej arktycznej przyrody albo przygody. Robi to fenomenalne wrażenie, zwłaszcza jeśli się porówna to z miejscami takimi jak Galapagos (choćby wyspa Isabela). Prawdę mówiąc te dwa archipelagi wiele łączy, ale jeśli chodzi o podejście do turystki naprawdę, sporo je dzieli. Świadomość zagrożeń turystyki masowej i jej wpływu na środowisko jest tu naprawdę ogromna. Norwegowie podobnie jak ma to miejsce na kontynencie, próbują też zwalczać duże liniowce turystyczne, które zaczynają tu być coraz częstszymi gośćmi.
O ile centrum informacji turystycznej jest czynne w ograniczonych godzinach, trzeba tam dotrzeć w środku dnia, o tyle strona oficjalna jest prawdziwą kopalną wiedzy. Znajduje się tam wyszukiwarka wycieczek, które można bezpośrednio zamówić (przypomina to rozwiązanie z Islandii, czy Rovaniemi). Tu wszystko jest zintegrowane. W dodatku dopasowane do odpowiedniej pory roku. Cała organizacja i zakup jest możliwa online, prawdę mówiąc w centrum nawet nie ma zbyt wielu działających agencji, a naganiacze znani z innych krajów, w ogóle nie występują. Wszystko jest w pełni elektroniczne.
Spędziliśmy na Spitsbergenie cztery piękne dni, każdego mieliśmy inną aktywność. O ile całodniowe wypady za miasto w różne części Spitsbergenu opiszemy osobno, to jest kilka możliwości na zwiedzenie bliskiej okolicy miasta spędzając tam zaledwie kilka godzin. Choćby kopalni, pobliskich jaskiń lodowych (zimą), zrobienia krótkiego trekkingu (potrzebna broń) czy skorzystania z psiego zaprzęgu. I z tego ostatniego skorzystaliśmy.
Psi zaprzęg, czyli lokalny transport lub wycieczka dla turystów
W przypadku tej wycieczki skorzystaliśmy z usług firmy Basecamp Explorer. Spod informacji turystycznej odebrał nas pracownik firmy i zarazem nasz przewodnik. W biurze przebraliśmy się w odpowiednie ciepłe ubrania: jednoczęściowy puchowy kombinezon i buty (dostarczone przez organizatora). Nie były wygodne do chodzenia, ale idealnie grzały w nogi. Dostaliśmy także jednopalcowe rękawice i drugą parę rękawic do pracy. Następnie zawieziono nas do dog yardu, gdzie w budach na zewnątrz mieszkało kilkadziesiąt psów rasy przypominającej husky, ale bardziej przystosowanej do tutejszych warunków. Mieliśmy czas rozejrzeć się po miejscu i przywitać z psami, które były bardzo podekscytowane naszym przybyciem. Przy Longyearbyen widzieliśmy jeszcze jeden, nawet większy taki psi „wybieg”. Przyznajemy, że te psie budy wśród śniegu wyglądają trochę strasznie.
Najpierw nam pokazano, jak przygotować psa do zaprzęgu – w jaki sposób założyć na niego uprząż, jak go przenieść do sań i odpowiednio przypiąć. Następnie przewodnik i opiekunka psów wskazywała nam zwierzęta, które mamy przygotować. Trudno było unieruchomić psa, który najwyraźniej cieszył się, że został wybrany do przejażdżki, ale gdy się go już złapało, cierpliwie znosił nasze niezgrabne działania. Prawdziwą trudnością było przeniesienie zwierzęcia do sań – należało go unieść za uprząż, by zadnimi nogami ledwie dotykał ziemi i tak za frak zaciągnąć do zaprzęgu. Oprócz tego, że był dość ciężki, to inne psy próbowały go capnąć zębami, na co ten nasz też się wyrywał.
Wyprawa psim zaprzęgiem w okolicy Longyearbyen
W końcu udało się przygotować sanie. Zostaliśmy poinstruowani, jak będzie wyglądała przejażdżka. Zadaniem osoby, która akurat stała, było przede wszystkim hamowanie. Do tego trzeba mieć trochę krzepy i… wagi, bo psy są zaskakująco silne i niewiarygodnie rwą do przodu. Druga osoba w tym czasie siedziała wygodnie w saniach i mogła rozkoszować się jazdą. Psy były nie mniej zachwycone biegiem po śniegu. Co jakiś czas robiliśmy krótki postój, w trakcie którego zwierzaki się tarzały w śniegu i go jadły, by się schłodzić. Dla nich to był ciepły, słoneczny dzień. I co jeszcze bardziej zaskakuje, one naprawdę były chętne do tego biegania i się wyrywały.
Po powrocie do psiej zagrody mieliśmy za zadanie wypiąć psy z uprzęży i zaprowadzić do właściwej budy, gdzie wpinaliśmy je do łańcucha. Znów trzeba było się odganiać od zazdrośników. Potem mieliśmy chwilę czasu przy ognisku, herbacie i pogawędkach. I zostaliśmy odwiezieni do biura, przebraliśmy się z powrotem, a potem odstawiono nas do centrum.
Nocleg, czyli hotele i hostele w Longyearbyen
Wybierając się na Spitsbergen, tak jak w naszym przypadku, słoneczną zimą, trzeba się przygotować na kapryśną pogodę. Ta jest zdradliwa. Raz świeci piękne słońce, potem przychodzi zamieć śnieżna i mróz. Nawet poniżej -20 stopni. W mieszkaniach jednak zimno nie jest. Grzejniki są bardzo wydajne, izolacja budynku szczelna, a okna uchylają się tylko troszeczkę. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak ciepło może być we wnętrzu.
Hotele są tu stosunkowo drogie, można posiłkować się albo hostelami (też są), albo jak w naszym przypadku, wynajęciem apartamentu. Dla nas miało to jeszcze jedną zaletę, bo jak łatwo się domyślić, stołowanie się w knajpach w Norwegii, a tym bardziej tutaj, do tanich nie należy. Zaś nasz apartament był wyposażony w pełni funkcjonalną kuchnię. Warto dodać, że działa tu nasz roaming (bo to wciąż Norwegia), natomiast zasięg w Longyearbyen jest bardzo dobry. Internet wręcz śmiga lepiej niż w niektórych częściach kontynentalnej Norwegii.
Dojazd z lotniska do Longyearbyen
Dotrzeć na Spitsbergen to było kiedyś przedsięwzięcie, które wiązało się z rejsem okrętem, a te nie zawsze były w stanie dobić do brzegów. Od 1975 roku w Longyearbyen działa lotnisko (jak można zgadnąć, to najbardziej wysunięte na północ lotnisko cywilne). Obecnie można dotrzeć tutaj linią SAS lub Norwegian, lata też oczywiście cargo. Na Spitsbergen lata się wyłącznie z Oslo i Tromso, w dodatku przechodzi przez kontrolę paszportową na kontynencie. Loty są dostępne codziennie. Przy dobrej pogodzie przelot nad lodowcami to wspaniałe widoki (trochę coś jak widzieliśmy przy Górze Cooka), a mija się je, bo tutaj samoloty albo zniżają swój lot albo dopiero nabierają wysokości. Dojazd z lotniska skorelowany z przylotami i odlotami. Bilet można kupić w autobusie płacąc kartą. Godzinę odjazdu powrotnego sprawdzić w biurze informacji turystycznej (kartka jest wystawiona na drzwiach, więc widać nawet, gdy nie jest czynne). Ze wszystkich hoteli w centrum busy odjeżdżają prawie w tym samym czasie. W teorii można też wziąć taksówkę, ale transport publiczny naprawdę jest tu bardzo wydajny.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, polub nas na Facebooku.
Szlak norweski | ||
Longyearbyen |