Santa Cruz, Galapagos: Puerto Ayora, Tortuga Bay, żółwie, atrakcje

Żółw słoniowy (wyspa Santa Cruz, archipelag Galapagos)

Wyspy Galapagos to ewenement na mapie świata, miejsce z unikalną fauną, która nie tylko zadziwia biologów, ale przyczyniła się do powstania teorii ewolucji. Wydawać by się mogło, że to święty Graal dla miłośników przyrody. Władze Ekwadoru robią sporo, by ocalić naturalne środowisko, co sprawia, że wcale nie tak łatwo tu dotrzeć, ale jak się okazuje trudności kończą się właściwie na budżecie. Jednym z miejsc, skąd zaczyna się przygodę z Galapagos jest wyspa Santa Cruz, znajdująca się dokładnie w środku archipelagu. Każda z tych wysp jest na swój sposób unikalna, ale najczęściej zwiedza się ich kilka, starając się zobaczyć jak najwięcej.

Nazwa archipelagu

Wyspy Żółwie, Archipelag Kolumba, Zaczarowane Wyspy, Archipelag Ekwadoru – są to aktualne i historyczne nazwy archipelagu Galápagos. Wyspy lub Archipelag Żółwi to dosłowne tłumaczenie hiszpańskiej nazwy Archipiélago de Galápagos lub Islas Galápagos, zaś Archipiélago de Colón to nazwa urzędowa nadana w 1892 roku. Obecna popularna nazwa – Galápagos – pochodzi z 1574 roku i odnosi się do gigantycznych żółwi zaobserwowanych przez odkrywców (hiszpańskie słowo galápago to synonim bardziej popularnego słowa tortuga) i pod tą nazwą ten wulkaniczny archipelag został zapisany na XVI-wiecznych mapach. Jednak wkrótce upowszechniła się nazwa Las Encantadas, czyli Zaczarowane. Związane jest to z faktem, że silne prądy morskie znosiły statki w kierunku od wysp, utrudniając dostanie się do ich brzegów; marynarze mieli wrażenie, że wyspy się przemieszczają i im uciekają, stąd określenie „zaczarowane”. Pod koniec XVII wieku, w 1684 roku, pochodzący z Anglii pirat sporządził mapę nawigacyjną archipelagu, a wyspy ponazywał angielskimi nazwiskami. W XIX wieku część wysp otrzymała nazwy okrętów badawczych. Dotąd wiele z nich ma nazwy zarówno hiszpańskie, jak i angielskie lub, w przypadku mniejszych połaci lądu – tylko angielskie. Używa się jednak przede wszystkim nazw hiszpańskich, także w turystyce. Ciekawostką jest wyspa o urzędowej nazwie Darwin, a więc nazwanej po angielskim badaczu, podczas gdy angielska nazwa upamiętniała botanika Culpeppera, także Anglika.

Tu warto dodać też jeszcze kwestię nazewnictwa wyspy Santa Cruz. Hiszpanie, Portugalczycy i rzadziej przedstawiciele innych nacji, nadali tę nazwę kilkunastu miastom na świecie. Do tego dochodzą takie jak Santa Cruz de Tenerife, które mają jakiś przydomek. Ale poza nimi nazwę tę mają choćby Wyspy Santa Cruz (w archipelagu Salomona), rzeka w Argentynie, pasmo górskie w USA i jeszcze by się znalazło kilka miejsc. Więc ta na Galapagos jest jedną z wielu.

Żółwie i popularność

Dla nas, podobnie jak dla chyba wszystkich miłośników przyrody, Galápagos jest niemal jak „Ziemia Święta” – miejsce, które zainspirowało Karola Darwina do sformułowania teorii ewolucji i odejścia od kreacjonizmu, co na zawsze zmieniło pojmowanie rozwoju nie tylko gatunku zwierząt, ale i całego świata, a także miejsca człowieka w nim. Wyspy Galápagos są ważnie nie tylko ze względu na znaczenie historii nauki, ale także przez zamieszkujące je endemiczne gatunki roślin i zwierząt. W 1959 roku powstał Park Narodowy Galápagos, który został wpisany na listę UNESCO w 1978 roku, a w 2001 roku do wpisu dodano Rezerwat Morski Galápagos. Dla miłośników gadów to, obok Komodo, chyba najważniejszy cel do odwiedzenia. Od dzieciństwa marzyło się o tym, by te wyspy zobaczyć, przy czym było to marzenie z rodzaju tych, o których raczej nie myślało się tak poważnie, nie naprawdę. Gdy jednak stało się realne, trudno nam było uwierzyć we własne szczęście.

Historia wysp Galápagos

Galápagos jest archipelagiem pochodzenia wulkanicznego. Znajduje się nieopodal trójstyku płyt tektonicznych: Nazca (nazwa pochodzi od tej Nazci), kokosowej i pacyficznej, jednak działalność wulkaniczna nie jest związana z procesami tektonicznymi, ale wydaje się być w tym miejscu anomalią. Opracowano więc hipotezę o istnieniu plam gorąca, która wyjaśniałaby istnienie nasilonego wulkanizmu w pewnych obszarach. Miałby to być objaw istnienia pióropusza płaszcza, czyli strumienia nagrzanej materii, poruszającej się pionowo w kierunku skorupy ziemskiej, a mającej początek między płaszczem a jądrem. Oprócz Galápagos, innym przykładem plamy gorąca jest archipelag Hawajów lub Islandia.

Różne źródła podają różny okres formowania wysp archipelagu w zależności od tego, czy uwzględniają te lądy, które zniknęły pod powierzchnią oceanu czy istniejące nadal. I tak zakłada się, że procesy wulkaniczne trwają tutaj od kilkunastu lub około 20-stu milionów lat, zaś najstarsze istniejące wyspy – położone na wschodzie Española i San Cristóbal – liczą od 3 do 5-ciu milionów lat. Najmłodsze natomiast są nadal w procesie formowania – jak choćby Fernandina, która wyłoniła się z oceanu jakiś milion lat temu i w praktyce jest aktywnym wulkanem La Cumbre (ostatnia erupcja w marcu 2024 roku). Ogółem wysp, wysepek i skalnych występów jest 127, z czego mniej niż połowa (61) została w ogóle nazwana.

Odkrycia

Po raz pierwszy, przynajmniej dla Europejczyków, Galapágos zostało odkryte w marcu 1535 roku. Wtedy na wyspy natknął się statek wiozący biskupa Panamy Tomása de Berlanga, który z polecenia króla Hiszpanii udał się na misję dyplomatyczną do Peru. Okręt trafił w tropikalną strefę konwergencji, czyli w „ciszę na równiku” lub angielskie doldrums. Jest to obszar, gdzie znoszą się pasaty, wobec czego wiatry na powierzchni są bardzo słabe – dla żeglarzy może to być śmiertelna pułapka. I prawie taka była dla biskupa Panamy i jego załogi. Statek porwany przez prąd morski dobił co prawda do jakiegoś lądu, ale jak się okazało, pozbawionego źródeł słodkiej wody (jedynie słodkowodne jezioro występuje na San Cristóbal/Chatham – Laguna El Junco). Znaleziono za to dziwaczne, w dodatku nie bojące się ludzi stworzenia, takie jak gigantyczne żółwie, pływające w morzu smoki i nieznane wcześniej nielotne ptaki. Z raportu Tomása de Berlangi dla króla Karola V pochodzą pierwsze opisy żółwi i legwanów z Galápagos; na podstawie relacji biskupa Isolas de Galápagos znalazły się po raz pierwszy na mapie świata, opracowanej przez flamandzkiego kartografa.

Archipelag Galápagos to jedna z najlepszych pirackich miejscówek wszechczasów! Do tego stopnia, że dokładnej kartografii dokonał pirat Ambrose Cowley w 1684 roku, a część wysp nadal nosi nazwy odnoszące się do nazwisk piratów. Piraci używali wysp jako baz wypadowych do wypraw na porty kolonialne Hiszpanów, kryjówki na łupy i oczywiście spiżarnię z powolnymi zapasami mięsa (żółwie) i wody (gdy już wiedzieli, gdzie szukać). Piracka przeszłość jest czasem eksplorowana w turystyce (np. hotel Casa Pirata), czy nawet na graffiti.

Pod koniec XVIII stulecia Pacyfik stał się obszarem działalności wielorybników. Jako że stada na Atlantyku zostały mocno przetrzebione, Brytyjczycy uznali, że archipelag Galápagos nadaje się na bazę dla statków wielorybniczych przez dostępność fok, kaszalotów i naturalnych zasobów wysp. To głownie w XIX wieku, za sprawą wielorybników najpierw angielskich, potem amerykańskich, dokonano wielkich zniszczeń w ekosystemie Galápagos. Zabito lub zabrano (głownie jako żywy zapas żywności) najprawdopodobniej około 100 tysięcy olbrzymich żółwi oraz wprowadzono obce gatunki zwierząt, w tym kozy.

Podróż Darwina i teoria ewolucji

Punktem przełomowym dla nauki i powodem światowego rozgłosu Galápagos była wyprawa Karola Darwina na statku badawczym HMS Beagle, który od września do października 1835 roku przebywał na wybranych wyspach archipelagu. Charles Darwin, brytyjski przyrodnik, znany jest głównie jako twórca teorii ewolucji (choć w rzeczywistości opisał mechanikę ewolucji poprzez dobór naturalny, samo pojęcie ewolucji było już przyjęte) i w sposób naturalny Galápagos wiąże się z jego nazwiskiem. Zresztą wiele miejsc na archipelagu oraz oczywiście gatunków nosi jego nazwisko. Każdy wie, że obserwacje poczynione na wyspach przyczyniły się do napisania pracy „O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego” (1859), lecz rzadko się wspomina o tym, że Darwin skupiał się raczej na geologii wysp, podobnie jak podczas wcześniejszych etapów wyprawy opisywał wybrzeże Ameryki Południowej.

Opis zróżnicowania gatunków to zasługa kapitanów statków przybywających na archipelagu. I tak Amerykanin kapitan David Porter (który przegonił brytyjskich wielorybników na rzecz amerykańskich), jako jeden z pierwszych opisał galápagoskie żółwie z podziałem na poszczególne wyspy, dwie dekady przed przybyciem tu HMS Beagle. Jeszcze lepiej było z ziębami Darwina – czyli 14 gatunków niewielkich ptaków (jeden z nich to kokośnik, endemit z Wyspy Kokosowej), które nierozerwalnie kojarzy się z pracą Darwina, zostały zebrane i opisane (także z podziałem na wyspy) przez kapitana Beagle’a, Roberta Fitz Roya, także bardzo ciekawskiego badacza. Badania tych ptaków (wówczas 12 gatunków) zapoczątkował ornitolog John Gould (nie uczestniczył w wyprawie), który wskazał Darwinowi na ich niezwykłe zróżnicowanie dostosowujące do zajmowanych nisz ekologicznych. Dopiero wówczas Karol Darwin zdał sobie sprawę z doniosłości obserwacji, jednak mimo to nie poświęcił ziębom wiele miejsca w „O powstawaniu gatunków (…)”, zaś słynna grafika przedstawiająca głowy czterech ptaków z różnymi dziobami jest autorstwa Goulda. Tak po prawdzie Darwina bardziej interesowały skamieniałe szczątki z Argentyny, które przekazał zresztą Richardowi Owenowi. A jako dobrego poddanego królowej Wiktorii, badał przydatność upolowanych zwierząt pod kątem kulinarnym – w tym żółwi i legwanów z Galápagos.

Nie można jednak nie doceniać wpływu pracy Karola Darwina nad teorią ewolucji poprzez dobór naturalny. Trudno też się dziwić, że kolejni badacze (także mu współcześni) nazywali kolejne gatunki flory i fauny jego imieniem, a na wyspach jest wiele miejsc geograficznych (jak Wyspa Darwina lub już nieistniejący Łuk Darwina), organizacji (Stacja Badawcza im. Darwina na Santa Cruz/South Plaza), czy punktów miast (Av. Charles Darwin w Puerto Ayora na Santa Cruz) nazwanych na jego cześć.

Formalności związane z wjazdem na Galapagos

Wokół wysp Galapagos narosło sporo mitów, ale również władzom nie do końca zależy, by zrobić z nich kolejny kurort turystyczny (choć na to już chyba za późno), więc przyjechanie tutaj wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Niestety wcale nie chodzi o przyrodę, a bardziej o to, by było to raczej ekskluzywne miejsce. Masowa turystyka jest tu więc bardzo obecna, ale kosztuje więcej i jest parę dodatkowych utrudnień organizacyjnych, które trzeba pokonać. Koniec końców jednak liczą się pieniądze (jak w Bhutanie czy Turkmenistanie) i całość wcale nie jest tak skomplikowana. Na pewno jednak pilnują, by ruch turystyczny w dużej części przechodził przez Ekwador. Więc na oba lotniska (na wyspie Baltra i San Cristóbal (lotnisko SCY)) lata się głównie z Quito lub Guayaquil. Pilnują tego bardzo podobnie jak Chile z Wyspami Wielkanocnymi. Ale mimo, że lotniska są raczej małe, ruch tutaj jest naprawdę spory (to nie jest Longyearbyean na Svalbardzie). Tu lotów jest kilka dziennie i jest tu spory przemiał.

My lecieliśmy tu z Quito liniami Avianca. Bilet kupuje się normalnie, biurokracja zaczyna się przed samym wylotem. Najpierw należy wypełnić formularz TCT, można to zrobić online (opis jak to wypełnić znajduje się tutaj). Dobrze go zrobić co najmniej dzień wcześniej. Następnie należy w dniu wylotu pojawić się wcześniej na lotnisku, by dokończyć rejestrację. Mieliśmy lot o 9 rano, byliśmy 2,5 godziny wcześniej. Na lotnisku w Quito znajdował się kantorek z napisem Galapagos, kolejka wówczas była jeszcze niewielka, więc razem z czekaniem wszystko zajęło nam dziesięć minut. Nikt niczego istotnego nie sprawdzał, więc to proforma. Trzeba było zapłacić 20 USD od osoby i dostaliśmy karteczkę, że możemy jechać na Galapagos (uwaga: wszystkie ceny które podajemy mają charakter informacyjny, mogły się już zmienić). Następnie musieliśmy przejść przez dodatkową kontrolę bagażu, głównie chodziło o zweryfikowanie czy nie przewozimy niczego zakazanego (głównie chodziło o części roślinne zdatne do wzrostu, na przykład jabłka z pestkami). Formalnie zabezpieczają bagaż, żeby go nie otwierać i nic nie dołożyć. Mieliśmy batony energetyczne zawierające ziarna, więc zaznaczyliśmy to w ankiecie, popatrzyli i kazali iść (identycznie było na Baltrze). Oznaczają bagaż i każą iść dalej, do linii lotniczej, by go nadać. Prawdę mówiąc odprawa w Aviance trwała dłużej, niż cała reszta.

Następnie wszystko już było standardowe, czyli przelot i lądowanie na Baltrze. Tam już w terminalu lotniska czeka nas kolejna kontrola, ale bardziej dokumentów niż czegokolwiek. Tu trzeba uiścić opłatę za wejście do Parku (jak byliśmy to było około 100 USD od osoby, wg informacji w sieci, w 2025 to już było 200 USD, aktualne ceny są tutaj) i jesteśmy na wyspach Galapagos, oficjalnie. Trzeba jedynie odebrać bagaż i tu jest trochę zabawy, bo to trwa. Najpierw wykładają bagaże, ale nie pozwalają ich ruszać. Potem przychodzi ktoś z psem, pies obwąchuje bagaże, zielone światło i można brać. Ogólnie średnio tam pilnują, bardziej by pokazać, że jest tu istotna ochrona środowiska, a tak naprawdę kasują za wjazd. Wiemy to, bo na takiej Nowej Zelandii ta nam buty trekkingowe potrafili odkazić, by przypadkiem żadnych nasion, roślin czy grzybów nie nanieść (chodziło przede wszystkim o grzyby toksyczne dla ich jakiś drzew). Tu nic, tylko przedstawienie z psem.

Wyspa Baltra, Galapagos

I choć lecieliśmy na Santa Cruz, to ląduje się na niewielkiej wyspie Baltra (angielska nazwa South Seymour). Tych nazw angielskich raczej się nie używa obecnie, chyba że gdzieś w anglojęzycznej literaturze, ale są one historyczne. Baltra to mała wyspa położona u wybrzeży większej Santa Cruz. Dla wielu turystów przybywających drogą lotniczą jest to pierwsze spotkanie z archipelagiem, gdyż na tej wyspie jest komercyjne lotnisko – Seymour Galápagos Ecological Airport (kod IATA: GPS). „Ecological” w nazwie ma podkreślać, że ten otwarty w 2012 roku port jest pierwszym w pełni ekologicznym lotniskiem, mającym w minimalnym stopniu oddziaływać na środowisko. Trzeba przyznać, że taka informacja na wstępie rozbudza nadzieję na zrównoważoną gospodarkę, w tym turystykę, na archipelagu. To jest duża obietnica, ale biorąc pod uwagę niezwykły status wysp, powinna być do spełnienia.

Pierwsze lotnisko na Baltrze zostało założone na potrzeby amerykańskiego wojska w latach 40. XX wieku (ochrona Kanału Panamskiego, potem wojna na Pacyfiku). Obecnie na Baltrze stacjonuje część Ekwadorskich Sił Powietrznych i Marynarki. Już na „dzień dobry” Galápagos powitało nas lokalną endemiczną fauną. Szybko wypatrzyliśmy legwana lądowego (legwan galápagoski, konolof), głuptaki i fregatą wielką. Warto wiedzieć, że pierwotna populacja konolofa na tej wyspie wymarła w latach 50. XX wieku z powodu introdukcji żarłocznych kóz, ale w ramach ochrony gatunku, pozostałe przy życiu osobniki przesiedlono jeszcze w latach 30. XX wieku na malutką Seymour Norte w pobliżu. Co prawda nie było tam dotąd legwanów, ale warunki im odpowiadały. Dzięki temu, po wytępieniu kóz, w 1997 roku przywrócono Baltrze legwany. Natomiast na Seymour Norte wytrzebiono w 2007 roku szczury i dotąd żyje tam stabilna populacja jaszczurów.

Z lotniska Seymour i wyspy Baltra, na której dla turystów nic nie ma, wydostaje się drogą morską. Do niewielkiego portu kursują taksówki i busy, skąd można odpłynąć komunikacją zbiorową do Puerto Ayora na Santa Cruz, można także wziąć taksówkę wodną lub skorzystać z hotelowego transferu, jeśli zarezerwowało się odpowiednio luksusowy ośrodek. Mniej więcej wygląda to tak, że z lotniska jedzie się autobusem do kanału Itabaca (cena biletu to podczas naszego pobytu 1 USD), który znajduje się między dwoma wyspami. Następnie przesiada się na prom (taka sama cena, 1 USD), na dach którego ładują bagaże. Potem lądujemy na wyspie Santa Cruz i tam w porcie można wziąć autobus (tym razem to już 5 USD) albo taksówkę (za minimum 25 USD), chyba że ktoś na nas czeka (na przykład transfer zapewniony przez agencję, czy hotel). Autobus niby ma przystanki, ale po drodze można prosić o zatrzymanie się. Najczęściej ludzie jadą do Puerto Ayora, które jest po drugiej stronie Santa Cruz.

Organizacja wyprawy na Galapagos

To co nas zaskoczyło to fakt, że przez Internet wcale nie było tak łatwo wszystkiego załatwić. Z prostej przyczyny: najczęściej oferowano całe pakiety, zorganizowane wycieczki od początku do końca. Ma to wiele sensu, bowiem wiele z nich to rejsy, gdzie płynie się z wyspy na wyspę i nurkuje lub snorkelinguje przy okazji. Swoją drogą dziś więcej osób bardziej zainteresowanych przyrodą przybywa tutaj ze względu na rafy i życie morskie, niż endemity z wysp Galapagos. Wracając jednak do organizacji, wiele biur i agencji działa tutaj lokalnie i one sprzedają wycieczki (jednodniowe), czy to lądowe, czy morskie na inne wyspy. Ale działa to bardzo na zasadzie podobnej jak widzieliśmy w Kenii z safari. Inna firma jest organizatorem, inna nagania klientów. I dość ciężko rozróżnić jak taka wycieczka wygląda. Są firmy, które oczywiście przez sieć pozwalają wybrać pojedyncze wycieczki, ale w większości przypadków najwygodniej zrobić to na miejscu, patrząc gdzie są miejsca i jakie są ceny. Przyjeżdża tu sporo turystów, którzy w ten sposób dopiero na miejscu układają plan zwiedzania.

Są trzy główne grupy wycieczek:

  • zbiorowe, najtańsze, gdzie podróżujemy z grupą i przewodnikiem.
  • prywatne, gdzie ma się przewodnika dla siebie.
  • luksusowe, z całą oprawą, przewodników bywa więcej i opiekują się mniejsza liczbą ludzi, ale wszystko jest dobrze zorganizowane. Często są organizowane nie przez agencje, a np. droższe hotele.

I jak pisaliśmy wycieczki można podzielić na:

  • rejsy kilkudniowe po archipelagu Galapagos, pakiety.
  • rejsy jednodniowe i zwiedzanie na miejscu (często wliczane jest w to także snorkeling lub nurkowanie).
  • wycieczki lądowe (te najłatwiej zorganizować sobie samemu).

Jeśli chodzi o sezon, to przypada on na czerwiec – wrzesień i grudzień – styczeń. My byliśmy w listopadzie i mieliśmy dobrą pogodę. Większość zwierząt nie migruje, sezonowe są tutaj głównie rekiny wielorybie (czerwiec – listopad) i orki (sierpień – październik) oraz czasem niektóre ptaki.

Kolejne pytanie jest takie, gdzie lepiej kupić wycieczki, przez Internet, czy na miejscu? Zależy. Jak w wielu miejscach turystycznych (choćby Egipt jest tu świetnym przykładem), przetrzebione biura w sieci mają czasem wyższe ceny. Na miejscu można je negocjować, o ile są dostępne. Więc jeśli nie mamy konkretnych planów, organizacja wszystkiego już na miejscu może być bardziej opłacalna.

Wyspa Santa Cruz: Puerto Ayora

Jest to druga co do wielkości wyspa archipelagu to Santa Cruz (nazwa angielska Indefatigable), mieszka na niej kilkanaście tysięcy mieszkańców, liczy prawie tysiąc metrów kwadratowych (tymczasem powierzchnia Baltry wynosi 21 km2). Największe miasto Santa Cruz i jednocześnie archipelagu Galápagos to Puerto Ayora, będące przy tym centrum turystycznym. Początkowo była to kolonia zamieszkana przez Niemców i Skandynawów. Mieści się tu także siedziba Parku Narodowego Galápagos, a także Stacja Badawcza im. Karola Darwina (Charles Darwin Research Station, w skrócie CDRS). Zdecydowana większość mieszkańców wyspy żyje właśnie w Puerto Ayora.

Główna ulica Puerto Ayora to Avenida Charles Darwin, wzdłuż której ulokowane są liczne restauracje, bary, także browar, agencje turystyczne, sklepy i hotele. W mieście znajduje się także nowy szpital z komorą hiperbaryczną, która może się okazać potrzebna przy chorobie dekompresyjnej, jaka może wystąpić podczas zbyt szybkiego wynurzania się. Nurkowanie z butlą jest jedną z głównych aktywności na wyspach, stąd potrzeba posiadania takiej komory w szpitalu. Tutaj także znajduje się ośrodek odsalania wody.

Jest tu niewielki kościół z ozdobami nawiązującymi do zwierząt występujących w archipelagu Galapagos, są plaże i port. To stąd właśnie wyruszają wycieczki na inne wyspy i to centralny punkt, jeśli chodzi o turystykę. Codziennie rano ustawiają się tu nie tylko turyści, ale też osoby podróżujące między wyspami (lokalni mieszkańcy). Są oni sprawdzani przez agencje i rozdzielani na statki. Najczęściej do okrętów łączących wyspy trzeba się dostać łodzią i tu uwaga: o to warto pytać w agencji, czy to jest dodatkowy koszt, czy nie, bo potrafią o tym zapomnieć. Niby niewiele, ale to zawsze kolejny 1 USD za osobę.

Kolejna ciekawostka to przede wszystkim fauna. To, że możemy zobaczyć tu ptaki, w tym pelikany chodzące po mieście, raczej nie szokuje, ale już legwany morskie wygrzewające się na promenadzie, czy lwy morskie, od których należy zachować dystans, owszem. Tutaj jeszcze nie ma ich tak dużo, jak na innych wyspach. Natomiast zwierzęta te są obecne w większości nadmorskich miejscowości. Swoją drogą w miejscu, gdzie znajduje się targ rybny, jest nawet tabliczka, by zachować odległość od lwów morskich. Tam lwy widzieliśmy o różnych porach dnia, nawet jak targ był nieczynny.

Stacja Badawcza im. Karola Darwina

Stacja Badawcza im. Charlesa Darwina (Charles Darwin Research Station (CDRS)) została założona przez Fundację im. Charlesa Darwina w 1959 roku. W stacji przeprowadza się badania środowiskowe, przede wszystkim mające na celu ochronę bioróżnorodności Galápagos, a także prowadzi działania z zakresu edukacji środowiskowej. W ramach ochrony ekosystemu Galápagos przeprowadza się szereg najprzeróżniejszych działań, jak choćby uprawa sadzonek rozmaitych zagrożonych roślin i przesadzanie ich do właściwego im środowiska, opracowywanie sonarów dla wykrywania żółwi morskich, by mogły je wymijać szybkie łodzie turystyczne, czy opracowywanie naturalnych i bezpiecznych metod wytępienia introdukowanych muszek, które są śmiertelnie niebezpieczne na przykład dla piskląt ptaków.

Ogólnie stacja badawcza wyglądała dla nas jak rajskie miejsce, dzięki któremu można poznawać i realnie chronić wyspy archipelagu. Pokazane w visitor’s center działania przedstawiały się dla nas fascynująco, a przyrodnicy wykonywali niesamowitą, tytaniczną pracę dla ochrony tutejszej przyrody. To tutaj do Stacji Badawczej im. Karola Darwina przesiedlono słynnego Samotnego George’a (Samotnego Jurka, Lonesome George), którego znaleziono w 1971 roku na wyspie Pinta (Abindgdon Island). Środowisko jego wyspy zostało zdewastowane przez introdukowane kozy, które wyjadały roślinność i w rezultacie doprowadziły do wymarcia populacji, już przetrzebionej przez polowania dla pozyskania mięsa i tłuszczu. Samotny George był ostatnim przedstawicielem żółwia słoniowego z podgatunku Chelonoidis niger abingdonii, nie udało się odnaleźć żyjącego innego przedstawiciela podgatunku ani uzyskać żywego lęgu z partnerką z najbliżej spokrewnionego z podgatunków. Żył od około 1910 do 2012 roku, padł z przyczyn naturalnych. Od lat 70., gdy sprowadzono go na Santa Cruz, był symbolem walki z wymieraniem gatunków.

Stacja badawcza znajduje się w północnej części Puerto Ayora. To kompleks budynków, w tym muzealnych. W muzeum są pieczątki do paszportów, które można wbić za darmo. Obiekty te najczęściej są darmowe do zwiedzania, edukacja jest tu naprawdę istotna. Trochę gorzej z tymi bardziej naukowymi, tam nie chcą wpuszczać. Można też pochodzić po okolicy, dojść do plaży i spotkać kolejne legwany. Natomiast istnieje też możliwość przejścia trasy z przewodnikiem (to już jest płatne), która pokazuje część naukowych budynków i można zobaczyć tu też żółwie lądowe, których na wyspie wcale tak dużo nie ma. Te żółwie znajdowały się w centrum rozrodczym, podobne miejsce widzieliśmy na Isabeli. W okolicy stacji można też podejść do zatoczek, czy plaż.

W centrum Puerto Ayora znajduje się mały visitor’s center z informacjami o żółwiach i faunie Galapagos, acz niestety większość turystów je omija. Co więcej, i to może być zaskakujące, Centrum Darwina także nie jest oblegane. Spora część osób w Puerto Ayora traktuje je jako kolejne miejsce do odpoczynku, w kolejnym archipelagu Galapagos.

Rancho Primicias Giant Tortoise Reserve

Santa Cruz słynie z tego, że to wyspa z największą populacją żółwi słoniowych. Żółw słoniowy (Chelonoidis niger) to oczywiście symbol tych wysp, ale też obok żółwi olbrzymich z Seszeli, największy z żyjących dziś żółwi lądowych. Oczywiście są one endemitami na Galapagos. W teorii powinno je być zobaczyć łatwo, ale tak nie jest do końca. Warto pamiętać o tym, że te wyspy to park narodowy i są one częściowo niedostępne (i dobrze), więc samodzielne błąkanie się może skutkować grzywną. Mamy się trzymać wydzielonych części, ale tam niekoniecznie żyją żółwie.

W drodze z portu w kierunku Baltry do miasta Puerto Ayora widzieliśmy znaki drogowe informujące o możliwości wejścia na drogę żółwi słoniowych. Tylko że z niewielkimi wyjątkami, po obu stronach jezdni mija się nieduże pola uprawne i pastwiska, wszystko grodzone. Chociaż wyspa nie jest wysoko rozwinięta w zachodnim rozumieniu, na pewno nie jest też tym, czego się spodziewaliśmy po Parku Narodowym Galápagos. Żółwie, o których ostrzegają znaki, rzeczywiście są łatwe do wypatrzenia. Nie niepokojone posilają się bujną roślinnością. Można je tak łatwo zobaczyć nie tyle ze względu na ich powszechne występowanie, ale przez to, że zwabione łatwo dostępnym pokarmem przebywają na terenach zajętych przez ludzką działalność. Z punktu widzenia rolników, właścicieli pastwisk i nawet przydomowych poletek z warzywami, żółwie te wchodzą w szkodę.

Co sprytniejsi właściciele ziemi na Santa Cruz zorganizowali szyld, kasę biletową, trochę tablic informacyjnych i udogodnień dla turystów i tak obecność wielkich, chronionych pożeraczy roślinności stała się źródłem bezpośredniego zysku. Tak to wyglądało chociażby na Rancho Primicias, nazwę rozszerzającą o zwrot „Giant tortoise Reserve” – obok jest jeszcze El Chato Ranch, jakbyśmy już nie byli na terenie parku narodowego. Odwiedziliśmy to miejsce, gdyż dla zwykłego turysty naprawdę nie ma realnych szans natknąć się na żółwia słoniowego na wolności. Takich rancz jest kilka, generalnie nie mogą oni zamknąć żółwi i trzymać ich jak w zoo, więc te żółwie już często chodzą po okolicy rancza, znajdują otwory w płotach. Ale robią wszystko, by tu była roślinność w takiej ilości, by żółwie tutaj siedziały. Żółwie są, to potem przyjeżdżają turyści.

Po zakupie biletu wstępu czeka się na zebranie grupki, którą przewodnik oprowadzi po farmie. My czekaliśmy około pół godziny, był to czas na wypicie kawy z lokalnych upraw i zrobienie gadom paru zdjęć z odległości i ziębie już z bliska. Gdy już ruszyło zwiedzanie (dobra, bardziej spacer), przewodnik najpierw poinstruował o zasadach, z czego przede wszystkim obowiązywał zakaz zbliżania się do żółwi na mniej niż dwa metry; o dotykaniu nie mogło być mowy. Zresztą, gdy przypadkiem naruszyło się żółwią strefę komfortu, ten fukał zdenerwowany. Pracownik rancza opowiadał o tych zwierzętach, ale bardzo niewiele i część z tych informacji niestety nie była poprawna. Mieliśmy wrażenie, że nie wynikało to ze słabej znajomości języka angielskiego, ale ze słabego zainteresowania zarówno ze strony turystów, jak i przewodnika, czy mówiąc szerzej, miejscowych.

Na Santa Cruz występuje podgatunek (lub może kwalifikowany jako gatunek) Chelonoidis niger porteri   lub Chelonoidis porteri  oraz wyodrębniony stosunkowo niedawno Chelonoidis donfaustoi. Na wyspie żyje około 3 tysiące żółwi słoniowych w trzech odseparowanych populacjach i co ciekawe, osobniki z każdej z tych grup są bliżej spokrewnione z żółwiami z sąsiednich wysp niż z sąsiednimi populacjami tej samej wyspy Santa Cruz. W ogóle systematyka zwierząt na Galápagos, w tym żółwi, sprawia nieliche problemy, nawet mając do dyspozycji nowoczesne metody badań genetycznych. Dotąd trwają spory, czy podgatunki żółwi z archipelagu nie należałoby przypisać do oddzielnych gatunków; podobnie sprawa wygląda z legwanami.

Naszym marzeniem było zobaczyć żółwie słoniowe z Galápagos i to się udało i z tego się niezmiernie cieszymy. Jednakże ta radość ma cierpki posmak przez to, jak bardzo endemiczna fauna i flora jest spychana przez niekontrolowaną i nieukierunkowaną turystykę, a także niefrasobliwą działalność człowieka w obrębie parku narodowego. Co jeszcze smutniejsze, ten obraz widzieliśmy też na pozostałych wyspach archipelagu, gdzie ludzie nadal stanowią duże zagrożenie dla tych gadów, będących jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli tych wysp. Wracając jednak do rancza, można tu dojechać autobusem i potem dojść, albo wynająć taksówkę. Taksówki najłatwiej znaleźć w porcie w Puerto Ayora. Można dogadać się z kierowcą i przy okazji zobaczyliśmy także tunel lawowy. Oczywiście można też korzystać z pośrednictwa agencji.

Tunel lawowy na wyspie Santa Cruz

Jedną z atrakcji całego archipelagu Galápagos są formacje geologiczne powstałe w związku z wulkanizmem. Na Santa Cruz jedną z takich atrakcji jest tunel lawowy. Tunel lawowy powstaje wówczas, gdy lawa zastyga na powierzchni, zaś z wulkanu wciąż wypływają nowe jej potoki, tworząc rodzaj strumienia biegnącego pod dopiero co zakrzepłą powierzchnię. Gdy lawa stygnie, pogrubiają się ściany kanału, ale gorące skały poniżej jednocześnie obniżają dno. Podobne tunele można zobaczyć choćby na Wyspach Kanaryjskich, jak Cueva del Viento na Teneryfie lub na Islandii – Surtshellir, a nawet jaskinia los Verdes na Lanzarote (acz tam jest nie tylko ten tunel). Na Marsie i jak się niedawno okazało, także na Księżycu istnieją takie formacje. Przypuszcza się, że będą służyły jako schronienie dla przyszłych lotów załogowych. Tunel tak naprawdę jest otwarty całą dobę i można go zwiedzać bez biletów, czy uprzedniego umawiania. Trzeba tylko do niego dotrzeć.

Santa Cruz: Tortuga Bay, Zatoka Żółwia na Galapagos

Malownicza zatoka, do której prowadzi prawie 3-kilometrowa ścieżka wytyczona przez nadmorską roślinność (spokojnym spacerem idzie się jakieś 40 minut). Warte do zaobserwowania są na przykład drzewiaste opuncje (Opuntia galapageia), endemiczne dla archipelagu. Wyróżniają się tym, że wytwarzają wysoki pień przewodni, co chroni położone wysoko w formie korony soczyste liście i owoce przed żółwiami. W zamian żółwie wykształcały coraz dłuższe szyje i kończyny, a kaktusy znów – wyższe pnie. Na czarnych wulkanicznych skałach smaganych oceanicznymi falami można wypatrzyć legwany morskie (Amblyrnhynchus cristatus), występujące wyłącznie na wyspach Galápagos. Liczne są czerwone kraby skalne (Grapsus grap sus), pospolite na wschodnim wybrzeżu obu Ameryk.

Poza kilkoma wyznaczonymi miejscami, w Tortuga Bay nie wolno pływać, ani eksplorować nadbrzeżnych terenów, które są obszarem lęgowym legwanów i żółwi. Natomiast gdy wchodzi się na pieszą ścieżkę wiodącą nad zatokę, należy zameldować się pracownikowi parku. I choć to jest darmowe, to jednak zamykają tutaj dojście. Co więcej pilnują, by wychodzić z plaży. Między innymi dlatego, że plaże te służą jako miejsca lęgowe dla żółwi morskich.

Wyspa Santa Cruz: Laguna de las Ninfas

W okolicy Puerto Ayora jest też kilka innych ciekawych miejsc, do których można zajrzeć w wolnym czasie. Słonowodna laguna Nimf (Laguna de las Nimfas), której brzegi są porośnięte przez namorzyny. Z kładek i tarasów można wypatrzeć żółwie morskie, legwany morskie, ryby i ptaki.

Inną atrakcją jest Las Grietas, czyli tunel zalany wodą, w którym można się kąpać. Tu z powodu trudności z dotarciem, często przychodzi się z przewodnikiem, ale co bardziej wykwintne hotele, jak Finch Bay, postawiły się właśnie w tej okolicy, dając przewagę swoim gościom.

Zwiedzanie Santa Cruz na Galapagos

Problemem jest ochrona środowiska na Galapagos. Kontrole na wjeździe są dość pobieżne, względem tego, co piszą i opowiadają. W teorii na wyspach ogranicza się plastyk. Więc nie ma choćby lunch boxów, czy worków foliowych. Ale są siatki plastykowe, w które pakuje się owoce. Woda kosztuje dużo, a sporo butelek jest robionych z cienkiego plastyku, który się szybko rozwala, więc i tak ląduje w koszu. Nie da się ich wykorzystać zbytnio drugi raz. Wiele hoteli ma baniaki z wodą, którą można sobie uzupełnić, jak ma się do czego. Zaś żółwie będące symbolem wysp, są raczej w zamkniętych ośrodkach. Puerto Ayora to tym samym wiele sprzeczności. Miejsce niezwykłe, ale trochę za bardzo naznaczone turystyką, w której zamiast szukać magii fauny wysp Galapagos, szuka się kolejnego kurortu albo opcji do nurkowania. O tym, chcąc nie chcąc. opiszemy przy innych wyspach, gdyż każdą zwiedzaliśmy na inny sposób. Santa Cruz praktycznie w całości na samodzielnie (pomijając przejazdy) i głównie było to zwiedzanie lądowe.

Na koniec warto dodać, że Galapagos jak na Ekwador jest drogą miejscówką. Jedzenie jest tu zauważalnie droższe, niż w części lądowej. Czasem mówi się o alternatywach dla Galapagos, w Ekwadorze to Isla de la Plata, w Peru to Paracas (i wyspy Ballestas). Mają one podobny klimat, występuje tam też sporo ptactwa, które także można zobaczyć na Galapagos i jeszcze jest szansa na zobaczenie lwów morskich. Jeśli komuś zależy po prostu na wypoczynku na wyspach, to jest to alternatywa do rozważenia. Jeżeli jednak ktoś marzył o TYCH Wyspach Galapagos, nie ma wyjścia i musi zmierzyć się z tutejszą turystyką, by zobaczyć endemiczne gatunki.

  • Baza wypadowa to Puerto Ayora (także na archipelag).
  • Do zwiedzania Puerto Ayora potrzeba jednego dnia.
  • Wycieczek można szukać w agencjach lub na GetYourGuide.
  • Jeśli spodobał Ci się wpis śledź nas na Facebooku.
Ekwador
Santa Cruz, GalapagosCuenca
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły