Park Narodowy Tayrona: plaże i turystyczny raj

Plaża w Parku Tayrona

Park Narodowy Tayrona (Parque Nacional Natural Tayrona) jest drugim najchętniej odwiedzanym parkiem w Kolumbii, wyprzedzają go jedynie Wyspy Różańcowe. Tayrona jest popularny wśród turystów, jest o nim sporo dobrych opinii, króluje na Instagramie, zwłaszcza zdjęcia plaży i palm. Zresztą tutejsze plaże uchodzą za jedne z najpiękniejszych na świecie, są dobrze rozreklamowane. Ale jak zwykle w takim wypadku, diabeł tkwi w szczegółach. My wyszliśmy z parku zawiedzeni.

Park Tayrona: Zderzenie dwóch światów

Głównie dlatego, że dla nas Park Narodowy (nie dotyczy historycznych) to przede wszystkim kontakt z naturą. Byliśmy pod olbrzymim wrażeniem tego, co widzieliśmy w Caño Cristales. Jak się popatrzy na mapę to okazuje się, że Park Tayrona to przede wszystkim las o powierzchni 150 km², taki który faktycznie dochodzi do plaży. Strony oficjalne też chwalą się sporą liczbą zwierząt i roślin chronionych . W końcu występuje tu 108 gatunków ssaków (ponad 70 to nietoperze), 300 gatunków ptaków, 31 gatunków gadów i 15 gatunków płazów. Idealne miejsce dla nas. Dodatkowo są tu ruiny zabudowań cywilizacji Tayrona, choć akurat na prośbę rdzennej ludności szlak do El Pueblito został zamknięty w 2019 roku. Do tego jeszcze warto wspomnieć o rafach koralowych, które znajdują się na obszarze parku. Natomiast opisy w Internecie koncentrują się na plażach, hotelach, czy polach kempingowych. Brzmi wręcz idealnie, większość ludzi pójdzie odpoczywać, a my możemy spokojnie chodzić po dżungli. Tyle, że jest niestety dokładnie na odwrót.

Sama nazwa pochodzi od ludu Tayrona, który kiedyś zamieszkiwał te tereny, czyli Taironów. Park Narodowy Tayrona w dużej większości jest parkiem zamkniętym, a zwiedzanie go nie jest możliwe w normalny sposób. Za to zrobiona jest cała ścieżka z pełną infrastrukturą, będąca niczym innym jak resortem. Hotele, w tym także luksusowe, restauracje, czasem nawet imprezy, do tego wspaniałe plaże. To trafia do ludzi zdecydowanie bardziej niż natura, a popularność tego miejsca nie pomaga. Ścieżki leśne tak naprawdę są po to, by dotrzeć do kolejnych plaż. Są więc „złem koniecznym”, które trzeba przejść, by potem sobie wypocząć. Więc gdy ludzie już zaczynają wstawać, to na ścieżkach robi się tłoczno i głośno. Stawanie na ścieżce by przyglądać się roślinom czy nielicznym zwierzętom, które pojawią się w pobliżu ludzi, blokuje ruch, więc zwiedzający się irytują… Żeby było jeszcze ciekawiej, Kolumbijczycy (i nie tylko oni) mają zwyczaj słuchania muzyki z komórek na głos. Tak więc idzie się w tłoku z głośną muzyką. Szanse zobaczenia zwierząt są praktycznie znikome.

Zwiedzanie Parku Tayrona

Są trzy główne wejścia do parku. Zaino, Calabazo i Palangana. My korzystaliśmy z tego pierwszego, najbardziej wysuniętego na wschód, jest to główne wejście. Opis dotyczy więc Zaino, pewne rzeczy mogą się różnić w pozostałych wejściach, zwłaszcza, że poszczególne części Parku Tayrona różnią się ekosystemem. Druga rzecz, szlaki są raczej średnio oznaczone, brakuje często informacji, ile czasu potrzeba na ich przejście, a nawet jak jest, to niekoniecznie jest ona wiarygodna. Jednocześnie trudno tak naprawdę zejść ze szlaku i się tu zgubić. I to co spodoba się tym, którzy lubią trekking, czyli przejście przez dżunglę często przy 30 i więcej stopniach, będzie mordęgą dla tych, którzy przybyli tu wypocząć. Tyle że często jedni i drudzy są na tym samym szlaku.

W jednym miejscu udało się nam dostrzec kolorowego dużego węża i zejść ze ścieżki (tam akurat można było). Minęło nas kilkadziesiąt osób w tym czasie, na palcach jednej ręki można policzyć zainteresowanych. Szczerze mówiąc, nie stanowiłoby to dla nas problemu, gdyby nie fakt, że zarząd parku postanowił skoncentrować się na zaspokojeniu oczekiwań większości… Liczyliśmy, że uda się tu zadowolić różne grupy, jak to miało miejsce w dolinie Cocora, niestety zawiedliśmy się. Zresztą ekrany przy kasach prezentowały tutejszą faunę, pokazywano wycinki z fotopułapek, wręcz ostrzegano o zagrożeniu związanym z możliwa interakcją z dzikimi zwierzętami. Nastawiło nas to na coś zupełnie innego, niż się okazało.

Punkty widokowe

W efekcie prawdę mówiąc w całej tej wyprawie najbardziej podobała się nam krótka ścieżka poboczna, blisko centrum dla odwiedzających. Tam praktycznie nie było nikogo, dało się więc wypatrzeć kilka ptaków, czy dostrzec małe kraby, no i pokonywało się drogę przez dżunglę dochodząc do mało uczęszczanej plaży i punktu widokowego (Mirador Monsaui). To jest dokładnie to, czego oczekiwaliśmy. Pewnie minęliśmy więcej zwierząt, ale bez przewodnika czasem ciężko dostrzec nieznane zwierzęta. Natomiast ta ścieżka ma jeszcze jedną atrakcję: tablice informacyjne i rzeźby pozostawione przez Indian. Minus jest taki, że jest naprawdę krótka.

Dojazd do Parku Tayrona

Park Tayrona znajduje się w departamencie Magdalena, jakieś 34 km od miejscowości Santa Marta. Jest kilka sposobów, by się tu dostać. Najłatwiejszy i najtańszy to busy colectivo, startujący z Santa Marta (dokładniej spod Mercado Principal), krążą one dość często. Można też skorzystać z taksówki (i zamówić sobie ją na powrót). Tu ruch jest mniejszy, ale załatwienie powrotu także przebiega sprawnie, całość koordynuje restauracja przed wejściem. Można też zamówić transport prywatny z hoteli. Inną opcją jest znalezienie wycieczki w Santa Marta i dotarcie tu od strony morza, z lądowaniem na niektórych plażach. Wówczas nie trzeba się męczyć tymi przejściami w dżungli. Ale jest to już droższa opcja, choć dająca zupełnie inną perspektywę zwiedzania.

Wiele osób przybywa do Parku Tayrona na wypoczynek, więc spędzają tutaj co najmniej dwa dni. Prawdę mówiąc jak ktoś lubi plażować, to faktycznie może rozbić namiot i spędzić tu przyjemnie całkiem sporo czasu. Zwłaszcza, że przy dobrej pogodzie i widoczności można dostrzec gdzieś tam w oddali wznoszą się szczyty Sierra Nevada de Santa Marta.

Warto dodać, że park nie jest otwarty przez cały rok. Przynajmniej na dwa tygodnie (czasem nawet miesiąc) w roku zamyka się go, by prowadzić prace konserwacyjne i dać przyrodzie odpocząć. Przynajmniej taka jest wersja oficjalna, natomiast na decyzję mają duży wpływ rdzenne ludy, które władały tym miejscem aż do lat 50. XX wieku i chciałby go odzyskać dla siebie, zamykając ruch turystyczny. To zamykanie może się powtarzać 2-3 razy w roku, więc warto sprawdzić stronę parku przed planowaniem wizyty. Sugerowane jest też robienie rezerwacji, bo ilość wejściówek dziennych jest limitowana do 6900. Przynajmniej w teorii, my będąc rano nie mieliśmy żadnych problemów z kupnem biletów, jednocześnie możliwość rezerwacji online nie działała. Dodatkowo wymagana jest szczepionka przeciw żółtej febrze, tego wymogu jednak znów nikt nie weryfikował.

Kontrole i ubezpieczenie

Przybyliśmy do wejścia do Parku po 7:30, czyli tuż po oficjalnym otwarciu. Pod kasą kolejka była już spora, ale do 8:00 rano nic się nie ruszyło. Wpuszczano jedynie osoby z prywatnym transferem hotelowym. O 8:00 zaczęło się wpuszczanie reszty i ten proces był dość zdezorganizowany. W teorii do Parku jest zakaz wnoszenia plastyku, worków i butelek plastykowych (tych jednorazowych). Na Sri Lance w Parku Płaskowyż Hortona było to dość mocno i skrupulatnie przestrzegane (kontrola), w Caño Cristales już nie. Tu było wyrywkowo i nie wiemy, na jakiej zasadzie. Widzieliśmy, że parę osób było przetrzepanych, u nas nawet wystawała butelka z wodą, ale nikt na to nie zareagował. Może mają inne standardy na gringos?

Po kontroli podchodzi się do budki z ubezpieczeniem. Te jest obowiązkowe na terenie parku i nie ma żadnej dyskusji, że ma się własne. Po prostu trzeba wykupić, albo się nie wchodzi, to część biletu, tylko nazwana inaczej. Potem idzie się do kolejki po właściwy bilet. Ten jest dość drogi, jak na warunki kolumbijskie. Następnie w teorii powinniśmy usiąść przed telewizorem, na którym wyświetlane są zasady, ale znów nikt tego nie przestrzegał. Rzuciliśmy okiem i poszliśmy dalej. Z kosztów warto pamiętać także, że rozbicie namiotu również jest płatne.

Transport wewnątrz parku

W trakcie naszej wizyty trwał częściowy remont wejścia do parku, więc nie dało się zobaczyć mapki. Po wejściu lądujemy na asfaltowej drodze o długości 5 km (czyli godzina drogi), która prowadzi przez las (no i ma płot po obu stronach, by nie wchodzić do dżungli). Tu powinny kursować busy, które przewożą nas przez ten fragment. Ale oczywiście ich jeszcze nie było (albo już nie było). Miejsce, gdzie stają nie jest oznaczone, więc jak ich nie ma to się je mija. Nie ma też nikogo, kto byłby w stanie nam cokolwiek na ten temat powiedzieć. A tak na marginesie, to oczywiście są one dodatkowo płatne. Jak wiele innych osób, byliśmy zmuszeni iść piechotą, nie wiedząc ile trzeba by czekać.

Plaże i kurort w Parku Tayrona

Gdy doszliśmy do strefy parkingowej i kempingowej, droga się trochę zmieniła na bardziej leśną. Często jednak jest ona wyrównana dla turystów, więc idziemy po kładkach nad ziemią. Niektórych dość nisko, innych trochę wyżej. Są barierki, są schody. I to właśnie powoduje, że często nie ma się tu jak zatrzymać, czy zejść w bok. Dalej dochodzi się do plaż i tam już mamy naturalny kurort. Po drodze są kramy, gdzie sprzedawane są różne produkty. Pamiątki, albo coś do jedzenia. Czasem można spotkać Indian, którzy także oferują swoje rękodzieła, soki czy kokosy. Na terenie parku żyją przedstawiciele czterech kultur: Kankuamo, Arhuacos, Koguis i Wiwa, wywodzą się one z cywilizacji Tayrona. Są też konie do wynajęcia, można zrobić sobie wycieczkę konną. No i plaże, jedne są bardziej dzikie, na innych są jakieś bary i leżaki. Jest nawet plaża dla naturystów. Wszystko w parku narodowym. Sporo atrakcji dla wypoczywających. Jedna uwaga dotycząca plaż: jeśli jest tam zakaz pływania należy tego kategorycznie przestrzegać. Nie z powodu kar, czy braku ratowników, zazwyczaj chodzi o wodę i duże ryzyko utonięcia.

I to chyba jest najważniejsze w tym wszystkim. Park Tayrona jest wyjątkowo popularny, właśnie dlatego, że jest to kurort wydzielony w parku narodowym. Jeśli ktoś chce odpocząć pod palmami na przepięknych plażach to jest to miejsce dla niego. Miłośnicy obcowania z naturą powinni poszukać sobie innych miejsc, w Kolumbii są to przede wszystkim Caño Cristales i Amazonka (wycieczki z Leticii). Caño wysoko postawiło poprzeczkę, więc płatna, prześliczna plaża z pięknymi palemkami nie była w stanie jej sprostać. To jest alternatywa wobec klasycznych kurortów i w takiej formie jest przepiękny. My szukaliśmy czegoś innego.

Jeśli podobał Ci się wpis, śledź nas na Facebooku.

Szlak kolumbijski
Park Tayrona
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły