Oglądając przygody Jamesa Bonda w Bangkoku w filmie „Człowiek ze złotym pistoletem”, nie w sposób nie zauważyć pływającego targu, choć przewija się on tam naprawdę krótko. Od czasu premiery tego filmu w samej Tajlandii jest ich obecnie zdecydowanie mniej, ale blisko stolicy wciąż pozostał jeden słynny Damnoen Saduak (taj. ดำเนินสะดวก). Ten pływający targ to dziś jedna z najbardziej ikonicznych atrakcji Tajlandii, czasem można się spotkać z informacją, że to ten z Bonda. Nie, to nie ten. Co gorsza, problem jest tu także z autentycznością.
Spis treści
Damnoen Saduak, czyli najsłynniejszy pływający market
Pływający market w Damnoen Saduak znajduje się przynajmniej półtorej godziny jazdy samochodem od centrum Bangkoku (jakieś 90 km od Wielkiego Pałacu) i jakieś trzydzieści minut od Mae Klong Railway Market, więc oba te miejsca można zwiedzić za jednym zamachem. Najłatwiej dotrzeć tu z wycieczką (właściwie prawie każda agencja to oferuje), albo taksówką. W obu przypadkach zazwyczaj łączone jest to z targiem kolejowym. Można też próbować autobusami, ale brakuje bezpośredniego połączenia, więc trzeba kombinować z przesiadkami.
Historia pływających targów
Damnoen Saduak uchodzi za największy pływający targ w Tajlandii, reklamuje się także jako „jedyny autentyczny”, przez co ściąga rzesze turystów ciekawych tej nietypowej atrakcji. Pływający targ nosi swoją nazwę od kanału Damnoen Saduak. Został przekopany na polecenie króla Rama IV w latach 1866 – 1868, by połączyć rzeki Mae Klong i Tha Chin. Mierząc 35 kilometrów długości, jest to najdłuższy wykonany przez człowieka kanał w Tajlandii. Ta droga wodna była szczególnie dogodna dla kupców, którzy przybywali tutaj z towarami na długich łodziach. Oprócz „państwowego” Damnoen Saduak, okoliczni wieśniacy wykopali około 200 dodatkowych kanałów, dzięki czemu rozszerzyli znacznie powierzchnię pływającego targu, który został nazwany Lad Plee.
Damnoen Saduak i turystyka
Trzeba dodać, że w ten sposób powstawało wiele wodnych targów w tym kraju, ale ich zmierzch nastąpił w połowie XX wieku z uwagi na rozwój wygodniejszej infrastruktury drogowej. Lad Plee nad kanałem Damnoen Saduak przestał funkcjonować w 1967 roku. Nie tak długo od zamknięcia, bo już w 1971 roku, tajski Wydział ds. Turystyki (Tourism Authority of Thailand) uczynił Lad Plee atrakcją dla zagranicznych turystów, wspierając działających tam kupców. Dziesięć lat później, gdy powstała droga prowadząca do jednej z odnóg kanału, prywatne przedsiębiorstwo stworzyło markę Damnoen Saduak Floating Market. Przebudowano go też, trochę przesunięto i uporządkowano. Dziś to prawie obowiązkowy punkt wycieczek po Tajlandii.
Jeśli ktoś liczył na to, że władze Tajlandii chciały zadbać o pewien dorobek kulturowy, raczej się grubo przeliczył. Chodziło o interes. Turyści byli zainteresowani pływającym targiem, więc go dostali. A że tego typu miejsca zanikają, to trudno, skoncentrujemy się na turystach. I to dziś zdecydowanie największy minus tego miejsca, bowiem jest to atrakcja mocno turystyczna, wyzuta z dawnej autentyczności. Jeśli ktoś faktycznie oczekuje, że przyjeżdżają tu Tajowie, by kupować produkty spożywcze z łodzi, to raczej nie jest to miejsce. Dawno przestał mieć taką funkcję, niemniej jednak wciąż są zachowywane pozory, taki trochę spektakl dla turystów. Tak jest w miarę z samego rana, im później, tym więcej turystów i „autentyczne” doświadczenie znika. Targ zaczyna działać rano od mniej więcej 7:00, potem około 11:00 zaczyna pustoszeć. Natomiast problem polega na tym, że z Bangkoku raczej trzeba by wyjechać bardzo wcześnie (lub nocować w okolicy), by zobaczyć ten psuedo-autentyczny targ. Gdy docierają tu wycieczki, czar pryska.
Pływanie po Damnoen Saduak
Nasz kierowca zawiózł nas w miejsce, które można określić początkiem targu. Tutaj kupuje się zwiedzanie łodzią motorową. I trzeba przyznać, że jak na Tajlandię, jest to bardzo droga atrakcja. Warto przejść się wzdłuż kanału do przystani w centrum targu – tam ceny są dużo niższe, bo i rejs jest zdecydowanie krótszy, jednak naszym zdaniem nie jest to żadna strata. Druga rzecz, te łodzie w centrum raczej silnika nie mają lub nie używają, to zazwyczaj łodzie wiosłowe. W obu przypadkach jednak łodzie odpływają wręcz hurtowo, naładowane turystami. Właściwie tam w środku chyba trzeba jeszcze dłużej czekać (ale cenowo to się wciąż opłaca). A oczywiście kierowcy wolą przywozić tam gdzie drożej, z powodu prowizji.
Początek zapowiadał się całkiem przyjemnie. Bowiem płynęliśmy kanałami do targu. Plus odleglejszego startu polega na tym, że płynie się dłużej. Owszem te łodzie płynęły dość blisko siebie, jedna za drugą, ale jeszcze się nie korkowały. Płynie się wśród domów, roślinności, czasem można zobaczyć warana. Po drodze zaczęły pojawiać się sklepy. Wszystkie są ustawione tak, by można było przy nich stanąć łodzią i podziwiać asortyment oraz oczywiście kupować.
Im dalej się płynie, tym jest ich więcej: jedno płwające targowisko z masą sklepików, ale też coraz więcej różnych łodzi, więc płynie się wolniej. I tu właśnie zaczyna być problem ze spalinami. Czasem faktycznie też pojawiały się mniejsze łodzie na których pływali sprzedawcy oferując swoje towary.
Co sprzedają na pływającym targu
Niektórzy się zachwycają kolorytem pływającego targu i możliwością zakupu owoców, pamiątek, napojów i dań kuchni tajskiej prosto z łodzi. Naszym zdaniem to wszystko, tylko lepiej (może oprócz typowych pamiątek) znajdzie się na zwyczajnym targu, przy czym będzie taniej. Prawda, nie płynie się łodzią, ale snucie się po kanale w oparach spalin nie było zbyt przyjemne. To miejsce nie ma nic z autentyczności, jest do bólu skomercjalizowane. Nas ono rozczarowało. Tak naprawdę pozostała jedynie garstka sklepów sprzedających coś innego niż pamiątki (których raczej nie kupują Tajowie, to tak a propos autentyczności).
W głównym centrum targu, gdzie liczyliśmy na coś więcej, faktycznie było kilka łodzi sprzedających przekąski turystom. To wszystko. Reszta to pamiątki, ubrania i inne rzeczy, które można kupić w wielu innych miejscach Tajlandii. Lokalnego handlu tu trudno uświadczyć. Za to łodzi mnóstwo, tyle że z turystami. Przecież każdy chce to zobaczyć, na tym polega haczyk.
Autentyczność Damnoen Saduak
W trakcie tego samego wyjazdu odwiedziliśmy Kambodżę, a tam wioskę na wodzie Kampong Khleang, która też dziś jest przedsiębiorstwem turystycznym, ale wciąż pozostało tam sporo autentyczności. Za to targ położony na linii kolejowej Mae Klong wbrew pozorom nie jest aż tak turystyczny – znajdą się tam co prawda małe lokale bardziej odstawione pod gust zachodniego turysty, ale przeważająca część bazaru jest całkowicie autentyczna i normalnie funkcjonująca dla mieszkańców. W tym kontekście i tak to zestawiając, Damnoen Saduak, który nie odpowiada temu, co można znaleźć w folderach i jest sztucznie utrzymywany przy życiu przez turystów i dla turystów, zupełnie nam nie podszedł. Prawda jest taka, że bardzo chcieliśmy zobaczyć pływający targ, a że ten reklamują jako największy i autentyczny, to daliśmy się skusić, także czytając sporo pochlebnych opinii. To co zobaczyliśmy to nasze, ale na drugi raz raczej poszukalibyśmy innego pływającego targu, nawet mniejszego. Wciąż ich jeszcze trochę w Tajlandii się ostało.
Jeśli spodobał Ci się wpis, śledź nas na Facebooku.
Szlak tajski | ||
Damnoen Saduak |