Wśród hiszpańskich tradycji, naszą uwagę przykuła w szczególny sposób jedna. Święto Ognia w Walencji, czyli Fallas de Valencia. Świętowanie odbywa się przez kilka dni, więc jest to właściwie wielki festiwal ognia, a jego kulminacja ma miejsce 19 marca, czyli w uroczystość liturgiczną ku czci świętego Józefa w Kościele Katolickim. O Fallas można powiedzieć i napisać bardzo dużo, ale szukanie dziś w tym religijnego charakteru może być nie lada wyzwaniem.
Spis treści
Historia Fallas de Valencia
Zacznijmy jednak od początku i historii. Żeby było jasne, święty Józef nie jest patronem Walencji, choć niektóre źródła sugerują inaczej. Patronem miasta (ale także Lizbony) jest św. Wincenty z Saragossy, męczennik, który zginął w Walencji. Józef jednakże nie był w żaden sposób związany z miastem. W XVI wieku pracujący tu cieśle postanowili uczcić patrona robotników i stolarzy, czyli świętego Józefa z Nazaretu. Ci stolarze z Walencji mieli nietypowy sposób na celebrowanie swego patrona: postanowili oni zbudować konstrukcję z odpadów drewnianych i spalić je na jego cześć.
Tu nakładają się także inne tradycje i powody, o których raczej często się nie wspomina. Pierwszy to rzymska tradycja witania wiosny i żegnania zimy, czyli saturnalia. W tej części współczesnej Hiszpanii żegnano tu zimę (normalne saturnalia odbywały się kiedyś indziej). Niemniej jednak chęć żegnania zimy i witania lata oraz związane z tym świętowanie, czy fiesty, miały spory wpływ na Fallas. Drugi powód to „czyszczenie magazynów”, a raczej warsztatów po zimie. Można było spalić resztki, a także to, co raczej już by się nie sprzedało. Nazwa Fallas to zmodyfikowane rzymskie słowo oznaczające pochodnię, które zostało przekształcone na język walencki (który de facto jest dialektem południowym języka katalońskiego)
Święto Ognia, czyli Fallas de Valencia
Tyle, że Fallas się przyjęło i zaczęło ewoluować. Z prostych konstrukcji, zaczęły powstawać coraz bardziej skomplikowane, w końcu przypominające ludzi. I święto obchodzi się do dziś, acz zatraciło ono pierwotny, religijny charakter. Przyczyna jest prosta: dziś to spora fiesta, która przyciąga ludzi. Większość imprez odbywa się na ulicach, a tak naprawdę nabożeństwa są tu niejako dodatkiem. Więc można wręcz odnieść wrażenie, że w tym samym czasie w Walencji odbywają się dwa święta. Jedno religijne, drugie to jakaś celebracja ognia.
Święto ognia brzmi wspaniale, powinno być wizualnie piękne i ciekawe. Ale pozory mylą, bo jest to dość frywolne świętowanie. Jedną z tradycji Fallas jest bowiem rzucanie petard. Dzieci wręcz dostają pudełka z petardami i chodzą po ulicach, rzucają gdzie popadnie. Także pod nogi przypadkowych przechodniów. Do tego ludzie potrafią wyrzucać petardy z balkonów. Miejscami można odnieść wrażenie, że to jakaś strefa wojenna, a nie tradycyjna celebracja w Hiszpanii. Piszemy o tym, przed szczegółami, bardziej jako przestrogę. Patrząc na zdjęcia Fallas wygląda niesamowicie, jednak z jakiegoś powodu nawet niektórzy Hiszpanie nie są chętni, by to oglądać i raczej wolą odwieść od tego potencjalnych turystów. Fallas to miejscami jazda bez trzymanki.
Fallas de Valencia zaczynają się na początku lutego. Jednak pierwszy miesiąc to raczej czas przygotowań i niewielkich atrakcji. Niekoniecznie tradycyjnych. Coś w tym czasie się dzieje w Walencji, ale jeszcze nie to. Co więcej, tradycje związane z Fallas mają miejsce także w innych miastach regionu (oczywiście mniejszych, stąd są mniej znane). Takim rozpoczęciem Fallas jeszcze przed właściwymi obchodami jest Cabalgata del Ninot, czyli wybór faller połączony z paradą. Te zazwyczaj zaczynają się gdzieś na początku marca, i tu mogą być zmiany w harmonogramie, co do dni w ciągu roku. Same obchody, czyli wybór faller i paradę oglądaliśmy w Xativie, gdzie jednak harmonogram jest trochę inny.
La Mascleta
Właściwe obchody Fallas rozpoczynają się około 1 marca. Od tego dnia, codziennie na placu przed ratuszem (Plaza del Ayuntamiento), około godziny 14:00 odbywa się La Mascleta. To pokaz sztucznych ogni w dzień, ale bardziej skoncentrowany na huku, wybuchu petard i tworzeniu chmury dymu. Tak naprawdę jak już zadymią plac, tak że ciężko dostrzec okalające go budynki, dopiero wtedy widać kolory petard i fajerwerków, ale też niewiele. Jednak szybko przestają, bo trwa to w całości trochę ponad 5 minut.
Bliżej ostatniego dnia Fallas, czyli 19 marca, Mascleta jest bardzo oblegana, a znalezienie miejsca na placu może być trudne. Wówczas przybywa tu naprawdę mnóstwo ludzi. Jedną z możliwości do rozważenia jest odpowiednie wynajęcie hotelu. Kilka z nich znajduje się przy Placu Ratuszowym, co daje możliwość oglądania wydarzeń odbywających się na placu (Masclety, ale i innych atrakcji) z okna, balkonu lub tarasu. Może to być dużo wygodniejsze niż stanie w tłoku na dole. Tak prawdę mówiąc dotarliśmy na plac pół godziny przed Mascletą 19 marca i już mieliśmy dość odległe miejsca (wciąż jednak dobrze było widać, bo te petardy strzelają dość wysoko). Jednak przed 14:00 cały plac i jego okolice były zawalone ludźmi.
Fallas lub Ninots
Około 15 marca zaczynają się pojawiać najbardziej charakterystyczne elementy tego święta, czyli olbrzymie kukły, rzeźby zwane falla lub w liczbie mnogiej fallas. Konstrukcje te nie są już tylko drewniane (taki jest trzon konstrukcji), często to są papierowe, wspomagane innymi materiałami jak styropian. Właściwie są dwa rodzaje fallas: normalne o monumentalnych rozmiarach i małe, nazywane ninots, czyli „dziecięce”. O ile ninots są raczej niewielkie i bardziej różnorodne (acz nie aż tak bardzo odbiegające od przyjętego stylu), od pewnego czasu dorosłe fallas mają praktycznie wszędzie jeden styl. Często trochę bajkowy, ale każda konstrukcja wygląda jak kolejny element tej samej bajki. Nawiązują one do opowieści, bajek, ale też czasem polityki, czy aktualnych wydarzeń (ninots mają tę samą narrację). To są całkiem duże figury, mające po kilka metrów wysokości. Największą buduje się na placu przed ratuszem, ta może liczyć nawet kilkanaście metrów.
Trzeba przyznać, że są bardzo szczegółowe i rozbudowane. Może styl nie każdemu podpasuje, ale pracę doceniamy. Osoby biegle znające hiszpański, a jeszcze lepiej walencki (lub kataloński) mogą też zwrócić uwagę na wierszyki, które są umieszczane na kartkach przy fallas. Te właśnie często komentują rzeczywistość i politykę.
Historycznie w budowę fallas angażowali się nawet znani twórcy. Kiedyś jedną zaprojektował Salvador Dalí. Zazwyczaj jest tak, że pierwszego dnia w różnych miejscach Walencji odsłania się ninots, a następnego dnia dorosłe fallas. Zazwyczaj są one ogrodzone jakimś płotkiem, tak by nikt ich nie mógł zniszczyć. Przez kilka dni w Walencji można je podziwiać. Na koniec organizowany jest konkurs. Zwycięska fallas trafia do muzeum, pozostałe zostają spalone. I tu nie ma znaczenia, kto ją zrobił.
Matka Boska Osób Opuszczonych
Choć wielokrotnie powtarzamy, że w głównej części Fallas trudno dostrzec religijne aspekty, to jednak nie można zapomnieć o tym, co się dzieje przy katedrze. To jakby osobne święto, pozbawione ognia. Zdecydowanie bardziej kwiatowe. W dniach 17 i 18 marca procesje podchodzą do figury Matki Boskiej i składają tam kwiaty. Cały plac przed bazyliką jest obłożony kwiatami wokół świętej figurki. Cały jej płaszcz jest zrobiony z kwiatów, a pielgrzymują do niej w ramach procesji przedstawiciele wszystkich dzielnic miasta. Dodatkowo 19 marca kwiaty składane są także na moście św. Józefowi. W ostatni dzień także odbywa się uroczysta msza.
Warto dodać, że historia kultu Matki Bożej Osób Opuszczonych sięga 1416 roku. Według legendy, wówczas założono tu zakon i zgłosiło się do niego trzech rzeźbiarzy. Wykonali cudowną figurę, a potem w niewytłumaczalny sposób zniknęli. Walencjanie wierzą, że figura odpowiada za wiele cudów, stąd kult Matki Bożej Osób Opuszczonych jest tu istotny. A festiwal kwiatowy odbywa się w trakcie obchodów Fallas.
Światła i parady
Nie wszystkie atrakcje są ujęte w oficjalnym harmonogramie. Im bliżej końca Fallas, tym więcej w Walencji ludzi, którzy budują klimat święta (nie tylko z powodu rzucanych petard). Część ludzi ubiera się w stroje z poprzednich epok i organizuje parady. Widzieliśmy ich kilka, mniejsze większe, z muzykantami i bez. Zabawa trwa na całego. Także rano i w nocy – to tak zwana desperta, więc spanie w centrum może mieć swoje minusy. Do tego dochodzą dekoracje i światła. Walencja żyje Fallas. Sporo tu świeckich uroczystości i tradycji, jak wybór głównej „królowej” święta, który jednak dokonuje się przed samymi Fallas. To tak zwana fallera, która podchodzi potem do figur i wydaje ostateczny sygnał do jej spalenia. Tradycyjnie powinna być wybrana jedna fallera dorosła i jedna dziecięca, ale obecnie działa to trochę inaczej. Fallera musi mieć tradycyjny strój i odpowiednio upięte włosy.
Pokazy sztucznych ogni
Stosunkowo typową atrakcją jest pokaz sztucznych ogni. Organizowany jest on w nocy, przez kilka ostatnich dni Fallas. Warto dotrzeć do okolic Pałacu Sztuk i Nauk, bo stamtąd dobrze widać. Ale znów trzeba wziąć pod uwagę liczbę ludzi, te ulice się mocno zapychają. Sam pokaz ogni jest całkiem przyjemny: długi, ale niewyszukany. Równie dobrze mógłby być w innym mieście, poza Fallas, i byłoby to samo.
Parada ognia
W ostatni dzień pod wieczór organizowana jest parada ognia (cabalgata del fuego) i jest to naprawdę coś niezwykłego. Jeśli pisaliśmy, że kiedyś było to święto religijne, to parada pokazuje jak bardzo od tego Fallas odeszło, zostawiając pewne podteksty. Parada jest dokładnie tym, czym ma być. Przemarszem orszaku ludzi, którzy niosą ogień, strzelają petardami czy sztucznymi ogniami. Jest tym samym bardzo malownicza, ale też trzeba pamiętać, że iskry lecą tu we wszystkie możliwe strony. Więc jest spora szansa, że trafi na aparat, czy na nas. Sami mamy kilka takich pamiątek na ubraniach i aparacie właśnie.
I tu dochodzi ta kwestia podtekstu religijnego. Co lepiej może się kojarzyć z strzelaniem ogniem niż diabły i demony, a nawet smoki? Tak też przebiera się wielu członków orszaku. Przemarsz twa ponad godzinę, czasami jest wzbogacany o muzykę i jest to naprawdę niesamowite przeżycie. Warto na jego trasę przyjść z godzinę wcześniej i sobie usiąść (na ziemi) przed barierkami, bo potem znów przybywa tu mnóstwo ludzi. Inna rzecz, że tu mało co zaczyna się punktualnie.
Cremà
Finałem Fallas jest Cremà, albo Noc Płomieni (język kastylijski: Noche de la Cremá, język walencjański: Nit de la Cremà). I nie chodzi tu tylko o finał świąt Fallas de Valencia, ale też fizyczny koniec poszczególnych fallas. Poza jedną, która trafia do muzeów, wszystkie inne są spalane w noc 19 marca (czasem to już wręcz 20 marca).
Tak wygląda wielki finał tych świąt. Rzeźb jest sporo, więc spokojnie można sobie wybrać jedną, ustawić się wcześniej i czekać, aż przyjdzie orszak. Tak naprawdę istotni są strażacy. Tych w świętowanie jest zaangażowana ograniczona ilość, więc spalanie poszczególnych fallas trwa naprawdę długo i jeśli źle się wybrało rzeźbę, trzeba czekać. Widzieliśmy, że ludzie sprawdzali godziny w sieci i się odpowiednio ustawiali wcześniej. My chcieliśmy zobaczyć jedną, więc czekaliśmy. Problem polega na tym, że czasem widać i słychać jak płoną figury obok, a tu nie ma żadnej informacji kiedy. Nikt też nie jest w stanie nic odpowiedzieć. Będzie jak będzie, proszę czekać.
Zanim zacznie się właściwa ceremonia, to jeszcze falla jest odwiedzona przez oficjalną reprezentację, czyli fallerę. Jest tu krótkie pożegnanie, kilka zdjęć. Potem jak strażacy dadzą zielone światło, figura jest podpalana i po kilku minutach gaszą resztki. Zanim oczywiście zostanie podpalona, mamy jeszcze krótki pokaz petard, by zrobić hałas. Oczywiście względy bezpieczeństwa są tutaj zachowane, ale mimo wszystko mocno czuć żar płonących figur.
Organizacja Fallas de Valencia (w tym program)
Przed pandemią Fallas potrafiło przyciągnąć na weekend do Walencji nawet 2 miliony osób. Organizacyjnie sprawia to wrażenie, jakby robiono to po raz pierwszy. Na oficjalnej stronie miasta jest program i opisy, który zawiera godzinową rozpiskę. Tyle że to południe południa Europy. Nie potrafią trzymać się harmonogramu. Imprezy, jak pokaz sztucznych ogni, potrafią się zacząć pół godziny przed czasem, albo jak parada ognia, godzinę po czasie. Na rynku przed ratuszem było lepiej, jeśli chodzi o czas. Jedno jest pewne jeśli chodzi o program Fallas, kończą się 19 marca, zaczynają na początku miesiąca (ten początek jest trochę płynny).
Ale wszędzie są naprawdę spore tłumy, więc oglądanie czegokolwiek jest pewnym wzywaniem. Trzeba zazwyczaj ustawić się godzinę, a nawet wcześniej (bo godzina to może być mało), by mieć dobre miejsca, a nawet to nie gwarantuje, że zostaną one utrzymane. Bo na przykład przed Cremą, ktoś się zorientował, że barierki są zbyt blisko ognia i żar może być niebezpieczny. Więc zaczęto je przestawiać, ludzi cofać, robić bałagan. Gorąco i tak było. Nie byłoby z tym problemu, gdyby robiono to pierwszy raz, nie co roku. A tak czeka się na strażaków i oni ustawiają na nowo wszystko.
Zwiedzanie Walencji podczas Fallas de Valencia
Olbrzymia liczba przyjezdnych sprawia, że ceny w hotelach idą w górę, w restauracjach trzeba czekać, ale najgorsze jest to, że w tym tłumie zwłaszcza przy pokazach masowych, totalnie nic nie działa. Jest kilka toalet typu toi-toi. Nie ma szansy się jednak do nich dostać. Ludzie tu się bawią, także z alkoholem na ulicach, a potem sikają gdzie popadnie. Rzucają butelki i śmieci. Komunikacja miejska omija centrum (poza metrem). Autobusy mają zmienione trasy, ciężko się dowiedzieć, gdzie właściwie stają. Taksówki są rozchwytywane. Do tego dochodzi przepychanie się między ludźmi. Prawdę mówiąc, nie mamy pojęcia jak tam wyglądałaby ewakuacja, zwłaszcza podczas Masclety czy pokazu sztucznych ogni. W razie wybuchu paniki byłoby ciężko.
O ile przyjazd na samo Fallas jest dobrym pomysłem, bo w większości przypadków trzeba sporo wcześniej ustawić się w dobrym miejscu, by mieć dobry widok. O tyle zwiedzanie Walencji w tym okresie może nie być najszczęśliwszym rozwiązaniem, bo nawet w dzień, gdy wszystko wydaje się spokojne, chodząc po mieście, ludzie (w tym dzieci) i tak rzucają petardy pod nogi. Jeśli się weźmie to pod uwagę, to można tu zobaczyć sporo, bo to naprawdę piękne miasto. Fallas de Valencia to świętowanie bardzo specyficzne, które z jednej strony chce się zobaczyć i doświadczyć (i z tego się cieszymy), z drugiej nie chce się tego w całości powtarzać. Na pewno nie w tej formie. Jest bardzo dzikie, żywiołowe, wręcz nieokrzesane. Żaden opis nie oddaje tego, co się tam dzieje.
Jeśli podobał Ci się wpis, śledź nas na Facebooku.
Szlak hiszpański | ||
Fallas de Valencia |