Kraje rozwinięte można podzielić na dwa podstawowe rodzaje. Na takie, gdzie rozbudowany jest transport publiczny oraz takie, gdzie stawia się na samochody. Czasem jest coś pomiędzy, ale zazwyczaj dominuje jeden typ. Nowa Zelandia należy właśnie do tych drugich, dlatego właśnie Nowa Zelandia na własną rękę to całkiem dobre rozwiązanie. Kraj jest rozległy, stosunkowo mało zaludniony, jednocześnie zamknięty, więc turyści korzystają co najwyżej z samochodów już znajdujących się na wyspach. To pozwala dość dobrze zaplanować i zapanować nad komunikacją. Natomiast raczej nie ma co liczyć na zbiorkom jeśli chcemy poruszać się między atrakcjami, a nie miastami.
Spis treści
Samoloty lokalne
Owszem, są tu linie kolejowe (kilka, choć np. na Południowej Wyspie mają one bardziej charakter wycieczkowy niż transportu), linie autobusowe, ale też dobrze rozwinięta jest sieć połączeń lotniczych. Poza Air New Zealand można skorzystać z oferty np. taniej linii – JetAir. Jednak jeśli chcemy samemu zwiedzać zakamarki kraju kiwi, to najlepszy do tego będzie samochód.
Samochód
Do wypożyczenia potrzebne jest międzynarodowe prawo jazdy (uznają obie konwencję genewską i wiedeńską, a nawet tłumaczenie prawa jazdy na angielski), oraz oczywiście w celu weryfikacji także i nasze (polskie). W teorii można próbować wynająć samochód jedynie na polskim dokumencie, zresztą są wypożyczalnie, które to załatwią. Warto się zorientować wcześniej, choć samo wyrobienie międzynarodowego prawa jazdy to koszt ok. 40 PLN. W teorii, gdy zatrzyma nas policja, mogą wymagać.
Nowa Zelandia na własną rękę: zasady jazdy
Na drogach w Nowej Zelandii obowiązują cztery podstawowe zasady. Po pierwsze to ruch lewostronny. To może nastręczać pewne problemy, zwłaszcza wynikające z przyzwyczajenia, w szczególności na pustych drogach łatwo się zapomnieć. Faktycznie jest on przyczyną sporej liczby wypadków powodowanych przez turystów na drogach.
Druga zasada to zapięte pasy. Tego tu wymagają i tyle.
Trzecia to maksymalna prędkość wynosząca 100 km na godzinę, także na autostradach. Więcej nie można. W terenie zabudowanym – 50. Policja patroluje różne bezdroża i czasem łapie za szybką jazdę. Natomiast ograniczeń nie ma wszędzie tam, gdzie powinny być. W niektórych miejscach, choćby przy zakrętach, pojawiają się znaki z sugerowaną prędkością (np. 35 km/h przy dozwolonych 100). Zdrowy rozsądek wskazuje, by się do tych sugestii przynajmniej w jakimś stopniu stosować.
Czwarta zasada to nieprzekraczanie żółtych linii. Owszem są też białe linie ciągłe, ale żółte są „mocniejsze”, bardziej kategoryczne. Blokują też możliwości parkowania.
Podróżowanie na własną rękę
Poza większymi miastami, gdzie w centrach mamy płatne parkingi, w większości miejsc parkuje się za darmo. Dotyczy to także różnych atrakcji turystycznych. Im popularniejsza, tym należy spodziewać się większego parkingu. Byliśmy jeszcze na początku sezonu i z parkowaniem raczej problemu nie było.
Drogi nowozelandzkie są dość kręte miejscami, mają jedną niedogodność, o której warto pamiętać. Mosty w wielu miejscach są jednopasmowe. To znaczy, że trzeba czasem puścić tych z naprzeciwka. Dłuższe mosty posiadają mijanki. Podobne utrudnienia mogą pojawić się przy tunelach.
Za to mniejsze miasta zwykle przelatuje się z prędkością 100 kph lub tylko trochę mniejszą, więc średnia prędkość jest większa niż w Polsce. Jest wiele ostrych zakrętów, więc szaleństwo i tak nie jest tutaj wskazane.
Nowa Zelandia na własna rękę: Zwierzęta
Choć Nowa Zelandia to kraj pastwisk, krów i owiec (w szczególności Północna Wyspa), to zwierzęta te nie szlajają się po drogach. Czasem są znaki informacyjne, by zgłosić wałęsające się bydło, ale to nie ono jest problemem, a dzikie zwierzęta. O ile w okolicach gniazdowania kiwi jest sporo znaków,by uważać (w nocy, kiwi są nocne), o tyle po drodze bardzo często widać zwierzęta futerkowe, które rozjechano. Nimi się tu nikt nie przejmuje. Przybyły wraz z ludźmi i nie są mile widziane. Niestety na ich ciałach żerują ptaki i te często też widać rozjechane na drogach. Za rozjechanie futrzaka kary nie ma, wręcz przeciwnie, Kiwi są przekonani, że to dobry uczynek.
Krów i owiec jest po drodze naprawdę sporo na mijanych pastwiskach. Warto przypomnieć, że to kraj, w którym bydła jest więcej niż ludzi (4,5 miliona). Z danych za 2015 rok owiec mają tu około 30 milionów, krów 10 milionów (z tego 6,5 miliona mlecznych) oraz niecały milion jeleni. Je również spotyka się w hodowlach.
Widoki i mijanki
Bardzo charakterystycznym miejscem są punkty widokowe, czyli tak zwane scenic view. Można tam zaparkować i zrobić kilka zdjęć. Jest ich sporo, choć niestety po drodze mija się wiele miejsc, w których takie punkty by się przydały. W każdym razie zatrzymywanie się na nich to dość istotny element podróżowania po Nowej Zelandii.
Zazwyczaj nie ma problemu ze stacjami benzynowymi. Ale zdarzają się – zwłaszcza na Południowej Wyspie w parkach narodowych – dość spore np. 100 i więcej kilometrowe odcinki pozbawione stacji i ogólnie szerszej cywilizacji. Dlatego lepiej nie jechać tam na pustawym baku.
Nowa Zelandia na własną rękę: Przeprawa promowa między wyspami
Dość istotny jest transport między wyspami. Kursuje prom między Wellington na Picton, wykorzystywany często przez turystów, którzy chcą zobaczyć obie wyspy. Są dwie duże sieci, na wszelki wypadek warto zarezerwować sobie ten prom wcześniej. Przy wypożyczaniu samochodu warto jednak zweryfikować, czy dana firma pozwala nam na opuszczenie wyspy. Nie wszystkie na to pozwalają, ale nawet jeśli nie ma obostrzeń, warto się z nimi skontaktować w tej sprawie. Bo czasem okazuje się, że faktycznie samochodu nie możemy wywieść poza wyspę, a musimy go zostawić przed promem, a na drugiej wyspie odebrać inny.
Myśmy dowiedzieli się o tym dopiero na miejscu, przy wypożyczaniu samochodu. Poproszono nas o podanie daty płynięcia i tyle. W terminalu oddaliśmy bilet opłacony na samochód, prosząc o zwrot (dało się bez problemu załatwić) oraz zostawiliśmy kluczki do samochodu. Okazało się, że tak to właśnie działa, tylko nikt nam o tym nie powiedział. Prom wyruszał rano, więc oddanie samochodu we wskazanym miejscu nie było możliwe, bo tam nikogo nie było. Nie wiedzieliśmy, gdzie zostawić kluczyk. Pojechaliśmy pod właściwy terminal, licząc, że tam uda się coś zrobić i dało się. Standardowa procedura, samochód zostawiamy na parkingu, kluczyk oddajemy przy nadawaniu bagażu i tyle.
Po drugiej stronie w Picton odwieźli nas do terminalu, tam poszliśmy odebrać drugi samochód. Dalej problemu nie było.
Rejs na Południową Wyspę jest długi, bo trwa aż 3 godziny. Prom jest bardzo wygodny, jest w nim oczywiście bar, dobrze działające wi-fi, a nawet sale kinowe! U nas bujało całkiem nieźle, nawet się coś stłukło w kuchni. Widoki za burtą są ciekawe, zróżnicowane – raz jesteśmy na wodach tak szerokich, że jakby na otwartym morzu, by potem wpłynąć w wąski przesmyk pomiędzy poszarpanymi skałami.
Planując przejazd samochodem warto wcześniej zweryfikować swoje trasy i obostrzenia wypożyczalni. Niektóre zabraniają przejazdów pewnymi drogami, np. Ninety Mile Beach. Ale ta droga ma więcej wspólnego z off-roadem, niż zwykłą trasą. Druga rzecz, choć większość tras jest darmowa, istnieje dosłownie kilka, przez które przejazd jest płatny.
Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.
Szlak nowozelandzki | ||
Podróżowanie po Nowej Zelandii |