W skład państwa Samoa wchodzi 9 zachodnich wysp archipelagu, przy czym zamieszkane są cztery. Dwie największe liczą aż 99% powierzchni kraju: Upolu i Savai’i. Są one pochodzenia wulkanicznego, pozostałe koralowego. Właściwie cały archipelag jest otoczony przez koralowce, na plaży znajduje się obok pumeksu wulkanicznego właśnie fragmenty korali.
Spis treści
Wyspa Upolu na Samoa
Samoa leży w strefie klimatu równikowego, z czego wynikają dwie pory roku: sucha i wilgotna, przy czym Samoa to raczej wilgotna i bardziej wilgotna. Ta bardziej wilgotna oznacza to, że co kilka godzin zrasza nas kilkuminutowy dość intensywny deszcz. Zaraz gdy przestanie padać, zaczyna parować i znów jesteśmy cali mokrzy, tym razem od potu. Ale nie jest to wbrew pozorom jakieś dokuczliwe, pewnie dzięki oceanicznej bryzie.
Na wyspie Upolu drogi prowadzą głównie wzdłuż wybrzeża, ale są też trzy trasy przecinające wyspę w poprzek. Na Savai’i za to są tylko drogi wzdłuż wybrzeża. Tym razem skoncentrujemy się jednak na najbardziej zaludnionej wyspie, czyli Upolu, a właściwie wszystkim, co jest poza Apią, czyli stolicą państwa.
Zwiedzanie i transport na Upolu
Podróżując po Upolu mamy do wyboru trzy opcje. Pierwsza to lokalne połączenia autobusowe. Te niestety nie dowiozą nas do wielu interesujących miejsc. Jeśli ktoś ma dużo czasu, można się w to bawić. Zostają więc albo taksówki albo wynajęcie samochodu. W takim wypadku lepiej wynająć taksówkę na cały dzień i wynegocjować cenę z kierowcą, wyjdzie taniej. Trudno znaleźć kogoś, kto by jeździł według licznika, więc ustalenie ceny jest bardzo ważne. Może się to okazać lepszym rozwiązaniem niż wynajem samochodu lub przynajmniej podobnym kosztowo, a dodatkowo zyska się przewodnika. Natomiast nie ma co się bać jeżdżenia autem po wyspie. Po Samoa jeździ się bajecznie łatwo, sama przyjemność. Ale wszystko tu jest przyjemne i na pełnym luzie, zwłaszcza jak już wyjedzie się poza Apię. Tam zwyczajnie nie ma dużego ruchu, czasem minie nas jakiś samochód, to wszystko. Zresztą auto to najlepszy sposób na spokojne zwiedzanie. Prawie wszędzie można się spokojnie zatrzymać. No i nie ma zwierząt na drogach. Stan nawierzchni jest raczej średni, ale nie zły.
Wodospad Papapapaitai
Gdzieś mniej więcej po środku Upolu, zaraz przy jednej z tych biegnących w poprzek wyspy dróg, jest widowiskowy wodospad. Jeden z najwyższych na Samoa, bo mierzący aż 100 metrów, wpadający kaskadą do głębokiego kanionu prawie u podnóża wulkanu Mt Fiamoe (wys. 938 m n.p.m.). Wodospad nazywa się Papapapaitai. Jest to miejsce ciche, spokojnie, słychać tylko plusk wody, szmer drzew i co jakiś czas okrzyk schowanego wśród gałęzi ptaka. Podjeżdża się, podchodzi do barierki, nacieszy chwilę i można jechać dalej. Nie było tu nikogo, kto rościłby sobie prawa do pobrania opłaty.
Lasy namorzynowe na Upolu
Namorzyny opisywaliśmy już przy okazji Nowej Zelandii. Tutaj też są. I tutaj można pływać wśród zanurzonych drzew tradycyjną dłubanką-katamaranem, czyli lokalnym kanoe. Trzeba dojechać do wioski Satao (lub Sa’anapu – wybraliśmy tę pierwszą), która jest po przeciwległej stronie wyspy niż Apia. Tam wypytać miejscowych, bo drogowskazów brakuje, a oni skierują już na odpowiednie miejsce. Atrakcja jest czynna wtedy, kiedy się przyjedzie: gdy właściciel domu słyszy samochód, wychodzi i za uzgodnioną opłatę wypływamy na półgodzinny rejs. Dobrze jest przyjechać wtedy, gdy jest przypływ. Przy odpływie jest tu dość płytko.
Samoańskie namorzyny sprawiają wrażenie wyższych i bardziej porozgałęzianych od tych, które widzieliśmy w Nowej Zelandii. Warto dodać, że tutaj kręcono część zdjęć do reality-show „Survivor: Samoa”, czyli „Ryzykanci” z 2009 roku. Uczestniczy byli rzekomo na bezludnej oddalonej części Samoa. Przewodnik pokazał nam dokładne miejsce ich pobytu – bliżej jego domu się już nie dało. Dla niepoznaki zdjęcia nagrywano nocą. Ot uroki telewizji.
Park Narodowy O Le Pupu Pue
Następny interesujący punkt znajduje się na wschód od namorzynów. O le Pupu Pue National Park to pierwszy park narodowy na Samoa i pierwszy na wyspach południowego Pacyfiku. Został ustanowiony w 1978 roku. Liczy sobie zaledwie 29 km2 i na wędrówkę wytyczonym szlakiem należy przeznaczyć około trzech godzin. Zresztą są dwie ścieżki: jedna przez las, tę wybraliśmy, druga, podobno jeszcze bardziej malownicza, prowadzi do wybrzeża. Ścieżki są ledwo utrzymane, więc z powodu deszczy jest ślisko. Ale jest pięknie, to spacer dość dziewiczą i nie zmienioną przez człowieka dżunglą. Eksplorując wyspę doszliśmy do wniosku, że trzy dni z hakiem na ten liczący niecałe 3 tyś km2 kraik to za mało (dla porównania Malta to 316 km2).
Wrażenie robi tropikalna roślinność. Tym większe, że niektóre z tych roślin są nam znane czy to z oranżerii, palmiarni, czy nawet ze zwykłych kwiaciarń i marketów jako ozdobne rośliny doniczkowe tak chętnie trzymane u nas w domach. Tutaj rosną w stanie dzikim, piękne i nieskrępowane brakiem przestrzeni. Z roślin o różnokolorowych liści ludzie tworzą tutaj czasem coś w rodzaju żywopłotu. Komarów trochę jest, ale do zniesienia. Za to repelenty spływają szybko pod wpływem potu.
Gorzej jest z plażami. O nie rzeczywiście trudno – wyspa jest wulkaniczna, więc plaże tworzą głównie odłamki czarnego i ciemnoczerwonego pumeksu. Największe są albo sztuczne, albo zajęte przez hotele, a najpewniej i jedno i drugie.
Lej krasowy To-Sua
Następną atrakcją, którą odwiedziliśmy, było lej krasowy To-Sua. Jest to kilka czegoś w rodzaju jaskiń czy jam, zalanych przez ocean. Zostały utworzone przez spływającą magmę, która nie zawsze „zakleja” dokładnie zajmowaną przestrzeń, ale tworzy coś jakby kieszenie czy bąble powietrza. Tak powstają wulkaniczne jaskinie. Tutaj są one dodatkowo otwarte od góry i połączone z oceanem. Tworzą się niesamowite baseny do pływania i właśnie z takich miejsc chyba częściej korzystają turyści niż z plaż. Na żadnej plaży nie widzieliśmy tylu kąpiących się ludzi, co tutaj. Choć nie widzieliśmy plaż przy zamkniętych hotelach. Same leje widzieliśmy też w Omanie.
Lej służy turystom do kąpieli. Jest tu nawet drabinka, oczywiście jest to atrakcja płatna. Ale ciekawa jest też jego lokalizacja. Znajduje się on przy uskoku rowu oceanicznego, stąd klif jest całkiem wysoki, a woda w pewnej odległości od brzegu robi się bardzo głęboka. Brak plaży w tym miejscu ludzie rekompensują sobie kąpielami w leju.
Tsunami i bezpieczeństwo
Oczywiście to jedynie cześć Upolu. Wyspę można by spokojnie dłużej eksplorować. Myśmy próbowali podjechać jeszcze do kilku wodospadów, niestety albo były dość małe, albo średnie, ale znajdowały się na czyjejś posesji. Niby niewiele kasują za wejście, ale jak się doda kilka przystanków, to może się okazać, że za łatwo traci się rachubę.
No i ostatnia rzecz, którą widać tu bardzo mocno. Wznoszące się kościoły, które wyróżniają się na tle wielu innych zabudowań. Na Samoa odgrywają bardzo istotną rolę, głównie dlatego, że to z parafiami wiążę się rozwój i edukacja lokalnej ludności. Dlatego Samoańczycy przywiązują wielką wagę do swoich świątyń i stawiają je na potęgę, nawet kosztem własnych luksusów.
Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.
Szlak samoański | ||
Upolu |